poniedziałek, 3 października 2016

Czarny protest

Dzisiaj w wielu miastach w Polsce miał miejsce "czarny protest". Jego głównym celem było zablokowanie proponowanych zmian dotyczących zmian (całkowity zakaz aborcji) oraz przeforsowanie własnych propozycji organizatorów (całkowicie dostępna aborcja), ale czy to ma jakiś sens?


W Polsce od ponad 20 lat obowiązywał zapis dopuszczający aborcję jedynie w trzech przypadkach:
1. Jeżeli ciąża zagraża życiu i zdrowiu matki
2. Jeżeli płód posiada nieuleczalne wady genetyczne
3. Jeżeli do zapłodnienia doszło w wyniku gwałtu

Wiele osób nazywa to kompromisem, ale według mnie był to po prostu konieczny zapis. Prawo aborcyjne było jednym z nielicznych zapisów polskiego prawa, który nie był skrajny, ale za to bardzo logiczny i kompletny. Żeby lepiej zrozumieć zagadnienie trzeba przyjrzeć się szczegółom, czyli wyjaśnić co oznaczały poszczególne zapisy.

Ciąża w wielu przypadkach może zagrozić życiu i zdrowiu matki. Są schorzenia, które objawiają się dopiero w trakcie ciąży, a mogą one spowodować np. utratę wzroku matki. Zdarzają się też przypadki, w których zarodek zagnieżdża się w jajowodzie, a nie w macicy. Niby mała różnica, ale macica się rozciąga, a jajowód pęka, powodując krwawienie wewnętrzne i może prowadzić do śmierci. Według propozycji, która jest rozpatrywana w Sejmie nawet w takich przypadkach nie będzie można pomóc mamie, mimo, że zagraża to jej życiu, a w wielu przypadkach po wyleczeniu taka kobieta może urodzić zdrowe dziecko. Poza tym po pęknięciu jajowodu usuwa się cały jajnik, a wtedy kobitka raczej już nie urodzi (chyba, że ma zamrożony jakiś zarodek, ale to przecież "złe in vitro" i nie po bożemu). 

Przypadek drugi, w którym płód posiada nieuleczalne wady genetyczne. To chyba ten zapis wzbudza najwięcej kontrowersji wśród "obrońców życia" (którzy dość łatwo chcą zabijać matki). Wadą genetyczną jest np. zespół Downa. Osoba z trisomią 21 chromosomu może dość normalnie żyć, choć zazwyczaj będzie potrzebowała wsparcia do końca życia. Zdarzają się jednak inne wady, np. trisomia chromosomu 13 lub 18, wtedy wady są dużo poważniejsze i te dzieci po urodzeniu umierają. Są też wady, które powodują, że płód rozwija się chociażby bez serca, albo głowy. Taki zarodek będzie rósł, ponieważ jest połączony pępowiną, ale po urodzeniu nastąpi śmierć dziecka. O ile zgadzam się z tym, że dzieci, które mogą żyć mimo wady genetycznej powinny się rodzić, o tyle nie rozumiem, po co krzywdzić rodziców zmuszając ich do pogrzebu dziecka, które nie miało szans na życie?

Trzeci przypadek to nierozwiązywalny problem. Gwałt sam w sobie jest ogromną krzywdą dla kobiety. Gościowi, który się tego dopuszcza powinno się obcinać jaja przy samej dupie, ale to inna kwestia. Z jednej strony kobieta może urodzić dziecko i je oddać do adopcji. Małe dzieci zazwyczaj znajdują rodziców, więc ok, ale kobieta będzie żyła ze świadomością, że oddała swoje dziecko, jakby nie było. Kolejną możliwością jest wychowanie takiego dziecka, ale czy będzie ono traktowane w sposób taki sam jak dziecko z własnego związku? Czy nie będzie przypominało traumy związanej z gwałtem? Brutalności oprawcy? Nie wiem. Z drugiej strony poddanie się adopcji, też może budzić świadomość uśmiercenia własnego dziecka. Taka sytuacja nie ma dobrego rozwiązania, ale chyba lepiej, jeżeli ofiara może wybrać, chociaż to niech jej pozostanie. Poza tymi aspektami jest jeszcze coś innego. O ile dorosła kobieta w ciąży to nic zaskakującego, to co ze zgwałconymi dziewczynkami w ciąży? Może większość z Was się zastanowi zanim coś powie, ale zawsze trafi się ktoś, kto powie "młoda się puściła". Słowa bolą jeszcze bardziej niż czyny. Myślicie, że taka dziewczyna podejdzie i powie komuś, kto ją tak skomentował, że została zgwałcona? Nie sądzę. Co tu wiele gadać, gwałt jest zawsze złem, ale czy możemy decydować o losie niewinnej ofiary? A jeżeli w wyniku traumy i ciągłych komentarzy ze strony otoczenia taka kobieta popełni samobójstwo to zadziałamy w ochronie życia?

A może dopuśćmy aborcję dla wszystkich? Zaciążyła to zrobi się skrobankę i po problemie. NIE! To już jest zupełnie inna kwestia. Zgadzam się, że już zarodek to życie (co innego plemniki pędzące w kierunku komórki, póki nie zdążą, to nadal plemniki, takie same jak te na w spływie po masturbacji, a komórka to komórka, jak ta na podpasce, czyli tabletki 72h nie są złe, bo nie dopuszczają do zapłodnienia) i nie można dopuścić do sytuacji, w której każda kobieta może iść i usunąć swoje dziecko. Świadomy stosunek, to świadomy stosunek. Wiesz, że idąc do łóżka możesz zajść w ciążę, nawet pomimo antykoncepcji, to licz się z tym. Ważna jest też edukacja, bo jeżeli dzieciaki wierzą, że można zajść w ciążę całując się lub idąc w drugą stronę, sądzą, że za pierwszym razem błona dziewicza je ochroni przed ciążą, to znaczy, że też jest coś nie tak. Problem w tym, że nauczyciele nie wiedzą jak o seksie rozmawiać, a czasami boją się o pewnych rzeczach mówić, bo rodzice się oburzą. 

Według mnie po co mieszać w czymś, co było dobre? Czy w tym kraju nie może być kwestii apolitycznych, a nasz kraj ma się stać tak zależny od religii jak ISIS? Sam jako osoba wierząca mam swoje przekonania, ale nie zmuszam innych, aby żyli według moich wierzeń, mam nadzieję, że nasze władze też to zrozumieją.

Moskiewskie dzienniki 3


Na początek muszę Was wszystkich przeprosić. Obiecałem pisać regularnie a wyszło... jak zawsze. Przyczyn było kilka, brak czasu, problemy z internetem, wódka, piwo... dobra, co ja będę wkręcał, nie chciało mi się i już :D Tak czy inaczej, przejdźmy do ostatnich wydarzeń z Moskwy.


Niedziela - 17.07 

Darwin

Jako, że spaliśmy dość krótko niezbyt chętnie wybraliśmy się na kolejny zaplanowany wyjazd, ale skoro każą... Tym razem celem naszej wyprawy miało być Muzeum Darwina - pierwsza myśl: "brzmi fajnie". Kiedy już dotarliśmy na miejsce okazało się, że wcale tak fajnie było. MADI nie przewidziało dla nas środków na wejście w część płatną, więc musieliśmy się zadowolić wystawą darmową. No dobra... idziemy. W tym momencie nie wiem co napisać, nasuwa mi się "a mogliśmy nie iść", to chyba byłoby dość trafne. Część bezpłatna okazała się wystawą wypchanych zwierzątek i częściowo plastikowych odlewów. Dzieci, które tam były wyglądały na zadowolone, ale nas jakoś nie specjalnie to interesowało. Ostatecznie mnie uratowała kanapa, na której mogłem się w spokoju zdrzemnąć :D. Po wszystkim wróciliśmy do akademika dość mocno zdegustowani atrakcją.

Poniedziałek - 18.07 

Wolne

Wolny dzień! W końcu można było poleżeć nic nie robiąc, a w między czasie porobić porządki ze swoimi rzeczami. Pranie za praniem, normalne życie, nie specjalnie jest co opowiadać, może poza tym, że okazało się, że zakaz picia alkoholu dotyczy nas nie tylko na terenie obiektu, ale w całej Moskwie... Powrót po dwóch piwkach wypitych na mieście zakończył się spotkaniem z kierownikiem ochrony i pisaniem jakiś głupich oświadczeń. Nie ma co oszukiwać, poczuliśmy się jak w więzieniu przez tego pajaca.


Wtorek - 19.07 

Pszczółki...

Wtorek miał zaplanowaną kolejną z atrakcji, które wcale atrakcyjne dla nas nie były. Właściwie odebraliśmy to jak wyjście na spacerniak. Pojechaliśmy do parku, w którym pokazano nam jak mieszkają pszczółki. Właściwie tyle z tego zapamiętałem, no może jeszcze to, że przy rzece Moskwa stał meczet, a niedaleko od niego synagoga. Kontrast kulturowy tego miejsca był porównywalny do kontrastu architektonicznego całej Moskwy. Tak czy inaczej wyjście raczej nieudane.

Środa - 20.07 

Deszcz

Rano usłyszeliśmy, że jedziemy do kolejnego parku. Wtedy przez głowę przeszła krótka myśl: "kurwa, ile można". Na miejscu okazało się, że tym razem było warto. Wyszliśmy z metra, a przed nami... łuk tryumfalny. Dalej widać było moskiewskie centrum biznesowe. Trzeba im przyznać, że robi wrażenie. W samym parku też sporo atrakcji. Stoi tam obelisk mający 140 metrów wysokości (też robi wrażenie). W samym parku znajduje się muzeum wojny ojczyźnianej. Łaziliśmy w okopach, oglądaliśmy różne rodzaje sprzętu wojskowego z początku XX wieku, a wtedy zaczęło lać. Miał to być przelotny deszczyk, ale w Rosji wszystko jest większe, przelotne deszczyki też. Lało około godziny deszczem, po którym w Galerii Bałtyckiej zaczęłyby pływać ryby (aaa... sory, już pływają :D). Ostatecznie tam mocno nie zmokliśmy, bo schowaliśmy się do psudo hangaru, pod którym znajdowała się wystawa lotnicza. Przeczekaliśmy ulewę i poszliśmy dalej. Okazało się, że to nie jest przelotny opad, tylko przelotne OPADY! Deszcz złapał nas ponownie, tym razem nie było się gdzie chować. Ja akurat miałem foliowy płaszcz, ale zaprosiłem pod niego 3 osoby, część zmieściła się pod parasolem, który ktoś zabrał. Ostatecznie udało wyjść się z suchą głową, ale mokrymi nogami. Połowiczny sukces, ale chociaż było śmiesznie :D Po powrocie odbyło się masowe suszenie ubrań i butów. Ja byłem padnięty...



Czwartek - 21.07 

Zajezdnia

Jedna z atrakcji, o których wiedzieliśmy już w Polsce i z góry było wiadome, że będzie ona lipna - zajezdnia autobusów gazowych. Oprowadzający starali się nas przekonać o wyższości rosyjskiej myśli technicznej, o wyśrubowanych normach i genialnych rozwiązaniach. W gruncie rzeczy autobusy jak autobusy, niby gazowe, ale u nas tez takie są, a nawet lepsze, więc o czym mowa? Nikt chyba nie brał do końca poważnie tego co nam mówili, bo warsztat naprawczy wyglądał na wypucowany specjalnie na nasze odwiedziny. Poza tym te wszystkie normy techniczne, rozwiązania technologiczne i cała procedura eksploatacji była raczej wątpliwa i chyba tak samo przestrzegana jak przepisy ruchu drogowego w Rosji. Po zwiedzaniu obiektu zaproszono nas do stołówki pracowniczej. Darmowy obiad? Spoko. Ta... ni chuja. Nie dość, że zapłaciliśmy dwa razy więcej niż za nasz codzienny obiad, to jeszcze był on odgrzewany w mikrofali. To jeszcze nie koniec. W Rosji pojęcie przypraw jest chyba mało znane. Dania tam podane to było przyjmowanie masy żywieniowej, bez smaku, bez wartości. Masakra! Nie polecam próbować takich miejsc. 

Piątek - 22.07 

Nudy

Kolejny wolny dzień, tym razem już nie było prania, były nudy. O ile wcześniejszy wolny dzień był nam potrzebny, żeby pewne sprawy pozałatwiać i odpocząć po emocjach, to ten wolny dzień był zwyczajnie nijaki. Sami szukaliśmy sobie atrakcji, ale co zwiedzać? Część pojechała w miasto, część łaziła bliżej. Ja akurat byłem z tych drugich, co poznawali bliższą okolicę. Nocny spacer okazał się świetnym rozwiązaniem, miała być godzina, może dwie, a wyszły 4. Niby tylko spacerek, ale było fajnie.


Sobota 23.07 

Moscow RaceWay

No i o to właśnie chodzi! To nie była atrakcja, to było coś więcej! Pojechaliśmy na tor wyścigowy 100 km od Moskwy. Po drodze nie widzieliśmy nic poza lasami i barszczem sosnowskiego (skrzywienie już mam, bo liczyłem, że zobaczę rosyjskie pola uprawne, ale nic z tego!). Dotarliśmy na tor po ponad godzinie jazdy i już wiedzieliśmy, że będzie fajnie. Weszliśmy na trybunę. Obejrzeliśmy wyścig jakiejś mniejszej kategorii wyścigowej, a później zostaliśmy zaproszeni na pit lane. Tam oglądaliśmy samochody wyścigowe kilku teamów. Później weszliśmy na loże VIP i to było coś! W końcu poczuliśmy się docenieni i dowartościowani. Zaproszono nas na poczęstunek i w przeciwieństwie do kuchni w zajezdni nie musieliśmy za to płacić i było to bardzo smaczne. Spędziliśmy tam dość dużo czasu, ale najlepsze i tak było dopiero przed nami. Dowiedzieliśmy się, że czeka nas przejazd po torze i wtedy rozkminy: "ale czym? busem czy jak?". Nie wiedzieliśmy co nas czeka do ostatniej chwili. Zeszliśmy na tor i podjechały po nas safety cary - Mercedesiki AMG WOW!!! Chwila czekania na swoją kolej i wsiadam. Tylna kanapa, ale co to za różnica. Przyśpieszenie tego auta było na tyle duże, że ciężko było utrzymać głowę oderwaną od zagłówka, po chwili hamowanie ze 150km/h do 60km/h i znowu wcisk. Długa prosta a na blacie już ponad 200km/h. Szkoda, że nie była trochę dłuższa, bo zegar kończył się na 380, więc autko miało jeszcze trochę możliwości :D. Tak czy inaczej, kółko w tempie wyścigowym to było coś, czego raczej prędko drugi raz nie doświadczę. Po wszystkim wróciliśmy do akademika z bananami na mordach.
Wydawać by się mogło, że atrakcji jak na jeden dzień było dość, ale nic z tego. Wieczorem ruszyliśmy z kolejną próbą podbicia moskiewskich klubów. Tym razem ekipa była większa, ale w niczym to nam nie pomogło. Znowu nas nie wpuścili. Dość szybko się rozdzieliliśmy. Ja byłem w grupce, która planowała szybki powrót. Trafiliśmy na młodego taksówkarza, który nie znał angielskiego, ale jego pozytywne nastawienie pozwoliło nam się dogadać. Wioząc nam co chwila proponował albo striptiz albo prostytutki :D Ogólnie śmieszny gościu, pomylił drogę, ale to nie stanowiło dla niego większego problemu. Po włączeniu awaryjnych cofał jakieś 500m pod prąd na dziesięciopasmowej ulicy. W Moskwie to chyba norma :) Tak czy inaczej dotarliśmy do akademika cali i poszliśmy spać.

Niedziela - 24.07 

Kolejne wolne

Kolejny dzień wolny. Tym razem okazał się przydatny, bo pojechaliśmy kupować pamiątki. Trafiliśmy na bazar gdzie sprzedaje się wszystko. Jak to w takich miejscach bywa cena jest tutaj zmienną. Handlarze mają chyba jakieś dość rozbudowane algorytmy dotyczące możliwych przecen lub dodatków. Co ciekawe wszyscy działają w bardzo zbliżonych ramach cenowych nawet przy negocjacjach. Wracając do samego bazaru, poza pamiątkami można tam było kupić wszystko (włącznie ze skórą z wilka, częściami do czołgów, odznaczeniami wojskowymi). Sądzę, że jak ktoś odpowiednio długo by szukał, to byłby w stanie nabyć tam głowicę jądrową, albo dwie z obniżoną ceną. Ciekawe jest również to, że wszyscy brali nas za Czechów, ale jak słyszeli, że jesteśmy z Polszy, to się cieszyli i zaczynali opowiadać jak to kiedyś u nas byli. W każdym razie dzień uznaję za udany, bo w takich miejscach jest klimat, którego nie da się skopiować. 



Poniedziałek - 25.07 

Planetarium

W poniedziałek pojechaliśmy do planetarium. Rosjanie chyba uważają, że w Polsce nie ma tego typu atrakcji, więc sądzili, że będziemy zachwyceni. Jak się domyślacie wrażenia nie zrobiło to na nas wcale. Pojawił się jeden miły akcent-Kopernik. Co prawda nie było nawet napisane co zrobił i skąd pochodzi, ale przynajmniej stało jego popiersie. Wycieczkę kończył pokaz, który przepełniony był propagandą. Ciągle była mowa o potędze Rosji w kosmosie i o tym ile to oni odkryli. (w sumie to może nie propaganda, a zwykła pycha?). Po powrocie połaziliśmy po mieście i spotkaliśmy się z koleżankami jednego z naszych. Miło było porozmawiać z kimś, kto mówi po polsku mimo, że jest tutejszy. Popiliśmy w miłym towarzystwie w parku, przy okazji poznaliśmy nowych ludzi, z którymi graliśmy w pingponga. Załapaliśmy się też na pokaz tańczących fontann. Chill, luz i zero spiny, idealny wieczór.

Wtorek - 26.07 

Rzeka

Muszę przyznać, że o ile znam rzeki w miastach zachodu, o tyle nie wiedziałem, że taka duża rzeka płynie przez Moskwę. MADI zaprosiło nas na statek pływający po rzece, z którego widać najważniejsze zabytki miasta. Atrakcja z tych, które warto zaliczyć, żeby się odchamić i sprawnie zwiedzić Moskwę. Poza tym wszystkim co widziałem już wcześniej zobaczyłem jeszcze sporo nowego. Jedna z ciekawszych miejscówek to stadion Łużniki. Teraz jest przebudowywany na MŚ w 2018, ale robi wrażenie. Jest potężny. Co ciekawe na drugim brzegu rzeki znajduje się skocznia narciarska! Dla mnie to trochę dziwne, ale ok. Jak chcieli skocznię, to mają skocznię :D. Udało porobić się sporo zdjęć, pogoda dopisywała-dzień uważam za udany.

Środa - 27.07 

Nocne zwiedzanie

Środa mijała przede wszystkim na oczekiwaniu do wieczora i rozmowach, że powrót do Polski coraz bliżej. Na noc zaplanowane było zwiedzanie Moskwy z polskojęzycznym przewodnikiem. Dlaczego w nocy? Z kilku powodów, po pierwsze w dzień korki są zbyt duże, po drugie miasto nocą ma swój urok, po trzecie w nocy jest mniejszy tłok wszędzie tam gdzie byliśmy. Ogólnie wyjście było bardzo fajne, ale dlaczego na sam koniec? Większość z tych miejsc, które nam pokazano widzieliśmy już kilka razy, a informacje przekazywane przez panią przewodnik mimo, iż były ciekawe to w znacznej mierze pokrywały się z tym co już wcześniej słyszeliśmy. Największe wrażenie robiła jednak panorama Moskwy z okolicy Uniwersytetu Łomonosowa. Piękne miejsce, ale rozbrajały mnie auta driftujące na rondzie przed uczelnią w środku nocy prawie jak na profesjonalnym torze :D 

Czwartek - 28.07 

Pożegnanie 

Z chłopakami zaplanowaliśmy, że czwartek to ostatni dzień imprezy w Moskwie. Piątek miał być wolny, ale już bez szaleństw, bo w sobotę wyjazd, więc w czwartek ostatnia szansa na zabawę. Wieczorem ochoczo ruszyliśmy do Szefa. Co prawda wszystko miało zacząć się wcześniej i wyglądać inaczej, ale po kilku "Fajitkach" i tak nie miało to znaczenia. Poznaliśmy tam kilku nowych znajomych, m.in. z Sri Lanki. Później poszliśmy do parku. Była z nami jedna dziewczyna, w dodatku ze swoim chłopakiem, ale i tak ona skupiała na sobie większość uwagi. Ja wciągnąłem się w wir poznawania kultur i długo rozmawiałem z Hindusami. W pewnym momencie pojawiła się nawet policja, ale nie specjalnie wiem o co im chodziło. Chwilę później byłem już grzecznie w akademickim łóżku. Co tu wiele gadać, zacna moskiewska impreza, ja wiele takich nie zaliczyłem, w przeciwieństwie do moich współtowarzyszy :D

Piątek - 29.07 

Szef

Pożegnanie było już za nami, ale jak można nie odwiedzić Szefa! Początkowo go nie zastaliśmy, ale później się on pojawił. Wywołaliśmy zdjęcie zrobione kilka dni wcześniej i daliśmy mu je jako prezent. Okazało się, że ten gest z naszej strony bardzo go wzruszył. Zaprosił więc nas na zaplecze. Tam postawił zacne trunki i coś, co było nadzwyczaj smaczne, ziemniaki z mikrofali. W smaku praktycznie jak ziemniaki z ogniska. Impreza trwała dość długo, a w jej trakcie nie brakowało śpiewów i śmiechu. Ostatecznie w dobrych humorach trafiliśmy do pokojów. Aż szkoda, że to już koniec, ale tęsknota do domu była tez już ogromna.


Sobota - 30.07 

Powrót

Co tu wiele gadać, pakowanie, sprzątanie i podróż do domu. Tym razem nikt nie został na lotnisku w Warszawie. Wreszcie spotkanie z bliskimi.

Podsumowując, Rosja (a może tylko sama Moskwa) zaskoczyła mnie w każdy możliwy sposób. Po pierwsze ludzie są tam niesamowici. Nieprawdą jest to, że Rosjanie nie lubią Polaków. Traktują nas jak swoich przyjaciół, niezależnie od tego co mówią media. Tęsknią za naszym jedzeniem, które wcześniej regularnie trafiało na ich stoły i głównie z tego nas znają (więc mają o nas bardzo dobrą opinie w stosunku, co teraz jedzą). Po drugie Moskwa jako miasto jest wielka. Mnóstwo w niej przepychu, ale widać też sporo biedy. Widoczna jest duża różnica między ludźmi bogatymi, a zwykłymi mieszkańcami. Poza tym ceny są sporo wyższe niż w Polsce, mimo, że średnie zarobki niższe, ale tam działa zasada, że zarabia się 1000, wydaje 2000, a odkłada 3000 ;) Ludzie potrafią sobie radzić z problemami podobnie jak w Polsce. Wszędzie jest też wielu obcokrajowców i to z różnych stron świata. Zaskakująca była też liczba karaluchów w pokojach, ale coś musiało zrównoważyć zachwyt nad miastem. :) Polecam każdemu wybrać się do Rosji, bo na prawdę to jest piękny kraj, a ludzie są otwarci (o ile potrafią rozmawiać po angielsku, ale po polsku też można się dogadać).

poniedziałek, 18 lipca 2016

Moskwa - co ja o tym myślę

Poza opisem tego co dzieje się w trakcie mojego wyjazdu do Moskwy chciałbym napisać troszkę o ludziach tutaj żyjących i o samym mieście.


W ciągu tygodnia poznałem już na prawdę dużo Rosjan i mam kilka spostrzeżeń na ich temat. Przede wszystkim nie jest prawdą, że są oni negatywnie nastawieni do Polski. To są ludzie tacy jak my, pragnący zwiedzać świat, rozmawiać, bawić się. Nie spotkałem się jeszcze z żadną negatywną uwagą opinią o Polsce i Polakach. raz padło tylko pytanie, czy zamierzamy wchodzić z wojskiem na Ukrainę. Tutejsze media sieją trochę fermentu, zresztą podobnie jak nasze. W trakcie rozmów wynikało, że oni nic do nas nie mają, ale telewizja często im sugeruje, że ich nie lubimy (jak wchodzimy na temat polityki, to wszyscy się dziwią dlaczego Polska, Rosja i Ukraina nie współpracuje, bo jesteśmy do siebie tak podobni). Nieco starszy ludzie od nas mają też nie za fajne reakcje na język angielski, szczególnie w panie w sklepach. Z kolei jak ktoś słyszy język polski to potrafi zagadać i zacząć opowiadać, że był kiedyś w Polsce, albo ktoś z jego znajomych u nas mieszka. To jest akurat bardzo miłe. Nieodłącznym problem jest jednak słaba znajomość języka angielskiego, coś co dla nas wydaje się naturalne, tutaj jest chyba zwyczajnie niepotrzebne. 

Potwierdziły się częściowo moje oczekiwania względem picia - to są mocni zawodnicy. Walą wódę bez zapojki i to jeszcze prawie całymi kubeczkami. Nawet nie próbuję podejmować ich wyzwania, bo to nie skończy się dobrze. Sama wódka jak wódka, jest w podobnych cenach do naszych, ale trochę gorsza w smaku. Piwo z kolei jest dużo gorsze od naszego. Nawet Heineken i Carlsberg mają inny smak. Wszystkie napoje i jedzenie jest za to bardzo słodkie, nawet chleb, który jest chyba bardzo pszeniczny i bliżej mu do naszej bułki niż normalnego bochenka. Jajka nie mają smaku ani koloru, poza tym czasami zdarzają się jakieś trefne. Mięsa są dość drogie, wyjątek stanowią piersi z kurczaka. Znaleźliśmy sklep gdzie są ona zawsze świeże i kosztują około 13-15 zł za kilogram, ale w innych sklepach ceny tez są ok. Drogo wychodzą produkty mleczne, ale rekordy nalezą do owoców. Jabłka, gruszki są nawet kilkanaście razy droższe niż u nas i Rosjanie sami mówią, że wcześniej były tańsze i lepsze bo były od nas (teraz są nawet z Wenezueli) . Z polskich produktów wiedzieliśmy tylko przyprawy Kamis i Galeo, właściwie o inne trudno. Woda mineralna jest dość droga i bardzo namineralizowana, co daje specyficzny smak (jeżeli piliście jakieś wody w polskich górach to coś podobnego), za to Sprite (smak starego polskiego Sprite z cukrem, a nie ze słodzikiem), CocaCola czy Pepsi kosztują tyle co u nas, a na promocji nawet taniej.



Było o ludziach, było o jedzeniu to teraz coś więcej o mieście. Moskwa jest piękna, ale nie wszędzie. Dla mnie jest to taka duża wersja Warszawy, ale w innym wykonaniu. Miejscami jest lepiej, miejscami gorzej, poza tym niezależnie gdzie stoisz widzisz jakiś Pałac Kultury i Nauki. Ulice są bardzo szerokie, ale znaki tam stojące zazwyczaj tylko sugerują pewne sprawy, a nie są jakimś konkretnym odnośnikiem. Zaparkować można wszędzie gdzie masz miejsce i ochotę. Dużym zaskoczeniem są też regularnie jeżdżące samochody, które polewają jezdnie wodą. Nie mogę tego do końca rozgryźć, ale ma to chyba kilka funkcji, jedna to usuwanie zanieczyszczeń, druga wiązanie pyłów, ale najważniejsza to chyba chłodzenie asfaltu. Jest tutaj na prawdę gorąco i słonecznie, a asfalt wygląda idealnie, nie ma kolein i to chyba zasługa tej wody. Wracając do Moskwy, wiele tu kontrastów. Nikogo nie dziwi Łada stojąca w korku za Mercedesem, BMW czy Porsche. Tutaj już tak jest. To samo tyczy się budownictwa, z jednej strony ulicy stoi nowy, 32-piętrowy wieżowiec, a po drugiej stronie jest jakiś skład, trochę śmieci, rozpadające się budy i nasz akademik. Tutaj muszą jeszcze dużo popracować, żeby nas dogonić. Metro jest wielkie, a pociągi w większości są tak stare jak te stacje (trochę żartuję, pociągi są takie same jak te stare z Wa-wy, ale nie remontowane). Podróże wychodzą dość drogo, 50 rubli (3,25zł) za jeden przejazd, ale można się przesiadać bez ograniczeń w środku. Ewentualnie można kupić 20 przejazdów za 650 RUB. Pieszo fajnie się zwiedza, ale tutaj odległości są jednak dość duże. Charakterystyczne są przejścia dla pieszych, na skrzyżowaniu zapala się zielone dla wszystkich pieszych w każdym kierunku, a licznik pokazuje ile jeszcze zostało czasu. Ciężko jest mi to oceniać, bo musiałbym to sprawdzić od strony kierowcy, a raczej nie będę miał takiej okazji. Na ulicach widać też z jednej strony pociąg do zachodu (pierwsze co rzuca się w oczy to żółte taxi), a z drugiej zaś strony propagandę i to taką z czerwoną gwiazdą w tle. Mnóstwo jest pomników ludzi, których nazwiska są u nas niemal zakazane, zdarzają się graffiti z czerwoną gwiazdą albo nalepki na samochodach. Dużo jest też flag rosyjskich, tego brakuje mi w Polsce - dumy z bycia Polakiem, bo ja tak to odbieram. 

Podsumowując, po pierwszym tygodniu mogę powiedzieć, że Rosja/Moskwa mnie zaskoczyła i to pozytywnie. Jest tutaj zachowana właściwa proporcja między tolerancją a "kolonizacją", większość osób to typowi Rosjanie, sporo jest Chińczyków, Hindusów, Arabów, a nawet Afrorosjan (głupio zabrzmi Afroamerykanów mieszkających w Rosji :D), ale każdy mówi po rosyjsku (może z tego wynika ta nieznajomość angielskiego?). Nikt nie boi się chodzić w koszulce z flagą swojego kraju (widziałem Polaków, a nawet Ukraińców!), a ulice są bardzo bezpieczne, bo dużo jest policji, szczególnie w metrze po wydarzeniach w Nicei. Niezbyt fajne było jednak traktowanie inaczej niż tutejszych i to było odczuwalne w klubach, a nawet w akademiku. To chyba wszystkie moje istotne obserwacje po pierwszym tygodniu.



P.S.
Karaluchy nie są takie złe, jak zaczyna się z nimi rozmawiać :P
Uświadomiłem sobie, że muszę podpisywać fotki, żebyście wiedzieli na co patrzycie :)

Zdjęcia:
1-Duma Państwowa Federacji Rosyjskiej (ten budynek na środku z flagą na górze)
2-ulica niedaleko Dumy, nie mogę żadnej zapamiętać :(

Moskiewskie dzienniki 2



Sobota - 16.07

 Kreml

Niedziela okazała się jednym z lepszych dni z całego pobytu. Zwiedzanie Kremla wraz z polskim przewodnikiem było mega atrakcją. Potrzebowałem tego bardziej niż wcześniej sądziłem. Już na początku zaskoczyła mnie informacja o tym, że Kreml nie jest tylko w Moskwie, jest ich wiele, bo to coś w rodzaju polskiego zamku. Później byłoby pewnie coraz lepiej, gdyby ktoś nam powiedział, żeby zabrać wodę. 32 stopnie w cieniu, ja w długich spodniach, bo dostaliśmy info, że do cerkwi trzeba mieć (ostatecznie nie wchodziliśmy do żadnej cerkwi...), a w dodatku bez wody! Ma-sa-kra. Mimo wszystko coś tam człowiek zobaczył i się dowiedział, w dodatku takiej ilości złota jak w tamtejszym skarbcu długo nie zobaczę. Teraz na to nie czas, ale wszystko później będzie na ciekawostkach.
Po powrocie niespecjalnie był pomysł co ze sobą zrobić. Prysznic trochę pomógł, ale to i tak nie było jeszcze to. Dopiero wypicie litra wody pomogło. Jak wszyscy już doszliśmy do siebie, to brakowało natchnienia do czegokolwiek, ale aktualna była opcja wieczornego podbijania klubów. Część naszych rosyjskich kolegów pracuje jako ochroniarze w klubie Rolling Stone. Dopytaliśmy się ziomeczków co i jak. Pomogli nam ogarnąć taxi, więc po kilkudziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Tam spotkał nas największy zawód jak dotąd. Okazało się, że wszyscy wchodzą za darmo poza obcokrajowcami. W dodatku cena dość zaporowa, bo 1000 rubli, czyli jakieś 65 zł. Po kilku telefonach cena spadła o 25%, ale nadal była zbyt wysoka. W trakcie negocjacji poznaliśmy Rosjanina, który kiedyś był we Wrocławiu na praktykach. Oczywiście znał wszystkie polskie przekleństwa i dlatego zagadał. Zdarzyła się również okazja pogadać z ekipą z wieczoru panieńskiego. Fajnie nastawione kobitki, ale znowu bez języka angielskiego. Po tym jak nie weszliśmy za free nie wiem kto był bardziej zły, my czy Rosjanie, którzy z nami byli. Namówiliśmy ich jednak, aby poszli się wybawić za nas. My w tym czasie mieliśmy szukać czegoś tańszego i sobie łazić po Moskwie. Po kilkuset metrach poznaliśmy Ukraińców, a raczej to oni nas poznali po polskich przekleństwach (już drugi raz w jedną noc). Pogadaliśmy z nimi chwilę. Trochę byłem spięty, bo niezłe to były kozaki z wyglądu. Poszli z nami jeszcze kawałek i wsiedli do swojej fury. My poszliśmy dalej. Było już około 2:30 jak doszliśmy pod Kreml. Tam się trochę pokręciliśmy i poszliśmy dalej, bo metro jeździ dopiero od 6 rano. Szliśmy jakoś tak randomowo, a w pewnym momencie zagadały do nas Rosjanki. O dziwo znały angielski, a jedna mówiła prawie perfekcyjnie. Poszliśmy za nimi. Tam przenieśliśmy się do nowej, piękniejszej Moskwy. Klimat miała podobny do włoskich uliczek.


Szliśmy tak dość długo, aż dotarliśmy na promenadę rzeki Moskwy. Widok był piękny. Dochodziła 5:00. Tam pogadaliśmy z tymi Rosjankami. Uczyliśmy się wzajemnie języka rosyjskiego i polskiego. Później dołączyli jacyś Rosjanie. Około 7:30 poznaliśmy również Holendrów, którzy mieli mieć przesiadkę na samolot do Indii, a wolnym czasie zwiedzali Moskwę. Oczywiście znali naszych piłkarzy, więc było o czym gadać. Na koniec chciałem nauczyć tradycyjnego polskiego kurwa, ale okazało się, że już to znają. Pożegnaliśmy się że wszystkimi i wróciliśmy do akademika. Była 9:03. Reszta później, bo to już łapie się na nowy dzień, ponieważ zdrzemnęliśmy się około godziny. 

sobota, 16 lipca 2016

Moskiewskie dzienniki

 


Moskwa-stolica Rosji, największego państwa na świecie. Ponad 12 milionów ludzi chodzących po ulicach tego miasta, a wśród nich ja. Będę tu jeszcze przez dwa tygodnie, więc postaram się codziennie napisać kilka słów o tym co się dzieje. Do tej pory nie mogłem tego robić, bo nie mieliśmy internetu ;) , więc muszę to teraz nadrobić. Dobra, no to lecimy.



Poniedziałek - 11.07 

Podróż


Od kilkunastu dni wiedzieliśmy kiedy dokładnie wylatujemy z Gdańska, o której godzinie powinniśmy być na lotnisku i że lepiej być trochę wcześniej niż o minutę za późno. Mimo to nie obeszło się bez problemów jeszcze przed startem. Jedna z dziewczyn, nie wkalkulowała w czas podróży z domu na lotnisko korków i nieco się spóźniła w stosunku do umówionej godziny, ale i tak miała kilka minut wolnego czasu przed odlotem. W samolocie było trochę beki, bo zaczęliśmy się trochę integrować. Poza tym troszkę nami rzucało, a niektórzy nerwowo na to reagowali :) Samolot miał trochę opóźnienia, a przez to okazało się, że mamy tylko kilkanaście minut na przesiadkę do samolotu lecącego do Moskwy. Niestety nasze dwie agentki nie ogarnęły się na lotnisku i przez to zostały w Warszawie. My jakoś się specjalnie nie przejęliśmy, że one zostały, tylko z niekryta beką wsiedliśmy do samolotu.  Lot przebiegał dość spokojnie, ale w samolocie poczuliśmy już klimat Rosji, tylko strasznie drogo on wyszedł :-D. Po lądowaniu czekaliśmy chwilę na transport z rosyjskiej uczelni, ale dość sprawnie dotarliśmy do akademika i wtedy klimat Rosji dopadł nas całkiem konkretnie. Już przy rozdawaniu kluczy pod nogami przebiegł nam pierwszy karaluch, w pokoju było jeszcze gorzej, te małe, jebane robaczki rozstąpiły się przed nami jak Morze Czerwone. 
W łazience i w kuchni nie było lepiej. Rozpakowaliśmy się dość sprawnie i wszyscy stwierdziliśmy, że jak Rosja to Rosja, więc trzeba iść do sklepu :) Nie znaliśmy za bardzo okolicy, więc skończyło się delikatnie, ale pierwsze z moich założeń złamałem już pierwszego dnia-nie łaź po nocy w ciemnych uliczkach, obeszło się jednak tylko na bezpodstawnym strachu.




Wtorek - 12.07 

Plac Czerwony


We wtorek mieliśmy zaplanowane zwiedzanie Moskwy. Oprowadzał nas rosyjski student, ale z nimi jest jeden problem-prawie nie mówią po angielsku. Przez te kilka dni poznaliśmy już na prawdę dużo ludzi, a tak na prawdę po angielsku mówiły ze 3 osoby. Poza karaluchami to jeden z największych minusów w Moskwie. Wracając do zwiedzania, najpierw pojechaliśmy na taras widokowy przy jakimś centrum handlowym, w sumie nic specjalnego, ale i tak było fajnie. Później poszliśmy pieszo na plac czerwony i pod Kreml. Tam pierwszy raz mnie zatkało. Cerkiew Wasyla Błogosławionego na zdjęciach wygląda pięknie, ale dopiero na żywo robi tak wielkie wrażenie. Później pokręciliśmy się pod murami Kremla i wróciliśmy do akademika. Tam, dalej nie mieliśmy internetu, więc z braku zajęcia poszliśmy do sklepu. Wróciliśmy do pokojów, a wieczorem poznaliśmy pierwszą większą grupę Rosjan z wyższych pięter. W międzyczasie pojawiły się dziewczyny, które doleciały do nas na koszt LOT-u, który wziął na siebie winę, ze względu na opóźnienie na połączeniu z Gda do Wa-wy. Dzięki temu dziewuszki pospały Mariocie za free i miały jedną nockę mniej z karaluchami. Wracając do tych Rosjan, spoko ludzie, bardzo pozytywnie nastawieni do życia i do Polaków! Traktowali nas jak swoich, tylko takich trochę ułomnych, bo niepotrafiących gadać po rosyjsku :D Niemniej jednak po kilku toastach gadaliśmy już w jednym języku, właściwie trudno powiedzieć w którym, ale chyba najbardziej po angielsku z jednym chłopakiem, który nas tłumaczył. 

Środa - 13.07 

Poligon


Nie, nie wojskowy :D poligon to laboratoria uczelni, która nas tutaj zaprosiła. Jest to odkryta przestrzeń znajdująca się pod Moskwą, na której przeprowadzane są badania ogumienia, nawierzchni dróg itp. (uczelnia zajmuje się głównie motoryzacją). Ciężko jest mi powiedzieć co to właściwie jest, bo tam nie dotarłem ;P Rosjanie okazali się mocnymi zawodnikami, a dodatkowo zapomniałem wcześniej przestawić czas w telefonie i budzik zadzwonił, ale o godzinę za późno. Tak czy inaczej czterech z nas spędziło czas nic nie robiąc w akademcu. Dostaliśmy za to później trochę zjebów, ale nie ma co ukrywać, należało nam się, bo ostatecznie to są praktyki, a nie tylko wycieczka. Dzień jakoś zleciał, a wieczorem pojawiła się kolejna grupa Rosjan, która chciała nas przywitać. Z grzeczności nie odmówiliśmy :) . Nieoczekiwanie nasze wcześniejsze zapasy dość szybko się skończyły, a to pociągnęło za sobą falę przypału. Najpierw nieoczekiwana kontrola na wejściu spowodowała straty, a później jeszcze wbita do pokoju... Wtedy wydawało się, że to tylko lekki problem, ale kolejnego dnia...

Czwartek - 14.07 

MADI


MADI, czyli MOSCOW AUTOMOBILE AND ROAD CONSTRUCTION STATE TECHNICAL UNIVERSITY, to nazwa uczelni, na której odbywamy praktyki. W czwartek zaplanowane mieliśmy laboratoria w budynku głównym, Już przed wejściem dowiedzieliśmy się, że porozmawiamy jeszcze tego dnia z panią prorektor o naszych dotychczasowych poczynaniach. Laboratoria zeszły na dalszy plan, choć były fajne, szczególnie symulator jazdy samochodem. Najważniejszym punktem było jednak wspomniane spotkanie. Panie rektor dość mocno pogroziła nam palcem, przedstawiono nam również regulamin na piśmie. Zakazuje on wszystkie poza spaniem, ale musieliśmy go podpisać. W sumie to wiadomo, że coś takiego istnieje, szkoda tylko, że tylko od nas wymaga się czegokolwiek, bo Rosjanie robią co chcą, Chińczycy w środku nocy drą się w windach (to też jest swego rodzaju ciekawostka, obsługuje tylko od 5 piętra w górę, drzwi zamykają się od razu po otwarciu, a sama winda rusza jeszcze przy otwartych lekko drzwiach), Hindusi robią carry, a cholera wie kto wyrzuca butelki przez okno. Dotarło jednak do nas, że jesteśmy w zaproszeni i ktoś coś chce nam udowodnić, więc nieco odpuściliśmy. Tylko dziewczyny nadal nie ogarnęły o co kaman i balowały. 




Piątek - 15.07 

Wystawa


Piątek był dniem zwiedzania Wystawy Osiągnięć Gospodarki Rosyjskiej, a wcześniej Radzieckiej. Znowu mieliśmy studentów do pomocy, którzy nie mówi po angielsku.... Pojechaliśmy tam z nastawieniem, że zobaczymy całkiem fajne rzeczy, a okazało się, że nie wejdziemy do pobliskiego Muzeum Kosmonautyki, które nawet przez uchylone drzwi nas bardzo zachęcało, bo brakuje kasy od rosyjskiej uczelni, weszliśmy więc na teren wystawy, a tam na start tylko ładne budynki i fontanny, dopiero pod koniec wystawy doszliśmy do jakiś interesujących obiektów, m.in. modelu rakiety (nie wiemy czy wycelowanej w Warszawę), jakiegoś starego wahadłowca, helikoptera i myśliwca, które podobno nadal służą w polskiej armii. Znaleźliśmy też samolot, podobny do tego co nam się zgubił, ale nie mamy jeszcze czarnych skrzynek ;) Weszliśmy w końcu do jakiegoś budynku, w środku było sporo radzieckich osiągnięć techniki, ale też przedstawiona praca organizmu itd. Takie Centrum Nauki Kopernik, ale w gorszym wydaniu. Nic nas nie zaskoczyło, poza rozwiązaniami dotyczącymi TV, bo nie wiedziałem wcześniej soczewek wodnych w telewizorach, zawiódł nas natomiast symulator wybuchu bomby atomowej, bo właściwie to tylko głośniki i kilka żarówek. później wymęczeni chodzeniem wróciliśmy do akademika, większość poszła spać a wieczorkiem wyszliśmy na JEDNO piwo. Skończyło się na kilku, ale bez przesady. Poznaliśmy kolejnego Rosjanina, który koniecznie chciał nas zabrać do siebie do domu na powtórkę meczu... trochę dziwny element. Właściwie to on nas zagadując nakłonił nas do pójścia spać. Dziewczyny znowu balowały na mieście.

Sobota - 16.07

A sobota jeszcze trwa, więc wszystkiego się dowiecie :D


poniedziałek, 20 czerwca 2016

Brexit


Wszyscy żyjemy Euro 2016, a nawet jeżeli ktoś ma to w dupie to i tak musi nim żyć, bo w mediach 70% czasu poświęcone jest właśnie temu. Warto jednak zwrócić uwagę na jedno, bardzo ważne wydarzenie, które może zmienić losy Europy. Brexit, bo właśnie o nim mowa, to mówiąc wprost wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.


3 lata temu premier UK, David Cameron ogłosił, że najpóźniej do 2017 roku zorganizuje referendum dotyczące wyjścia UK z Unii Europejskiej. Było to związane z oczekiwaniami członków jego partii oraz coraz bardziej domagającymi się tego obywatelami. Brytyjczycy w znacznej części uważają, że ciągłe zasilanie unijnego budżetu tylko ich osłabia. Dodatkowa znaczna grupa mieszkańców doszukuje się w UE zła związanego z falą imigrantów oraz kryzysem, który dość mocno dotknął Wielkiej Brytanii. Oba te problemy może rzeczywiście dotknęły UK, ale bardziej z ich własnej winy, niż z powodu członkostwa w UE. Od wielu lat dość łatwo było dostać się do pracy na wyspach i to nie tylko członkom grupy Schengen. Poza tym sami Brytyjczycy wielokrotnie podkreślali, że potrzebują taniej siły roboczej, a rosnące bezrobocie w kraju było związane z rosnącą grupą nierobów, a nie z napływem Polaków, Litwinów czy Rumunów. Podobnie było z kryzysem finansowym, to Wielka Brytania ściągnęła kryzys na Europę, a nie odwrotnie. Trzeba jednak wiedzieć, że Brytole są zarozumiali, więc łatwiej jest im obwiniać innych, niż siebie.

Jakie będą skutki Brexitu?


Specjalistą nie jestem, ale kilka rzeczy jest pewnych. Jeżeli dojdzie do brexitu, to wartość funta spadnie i to bardzo. W kilku źródłach czytałem, że możliwy spadek to nawet 80% obecnej wartości, ale ja uważam, że bardziej realne to utrzymanie wartości na poziomie 2-2,5 zł za 1 £. To spadek o jakieś 50-60%, a w dłuższym terminie odrobi on i tak trochę swojej wartości i stanie na jakiś 3,5 może 4 zł. Przy okazji warto zwrócić uwagę na to, że złotówka będzie słabym odnośnikiem, bo jej wartość też spadnie, tak samo Euro. Wobec walut niezależnych, czyli chociażby japońskiego jena, starta może rzeczywiście wynieść jakieś 80% (moim zdaniem dobry pomysł na forex, można spokojnie 8000% zarobić :) ). Przy takim rozwiązaniu tysiące Polaków, którzy regularnie nie kupowali złotówki sporo stracą (no chyba że ktoś planuje tam zostać, to mu to akurat wisi). Krótkoterminowo straci także brytyjska gospodarka, bo będzie przez jakiś czas postrzegana jako niepewna. Wiele firm wycofa się z inwestycji w UK, bo otwarty rynek UE może okazać się o wiele bardziej atrakcyjny, niż tylko skromny rynek wyspiarski. Kolejnym możliwym skutkiem jest oddzielenie Szkocji od reszty kraju. To dobiłoby pewnie Wielką Brytanię, a w wypadku brexitu jest to niemal pewne. 

Co z Polakami?


Odpowiadając na pytanie - pewnie nic. Nie wierzę, w to, że rząd brytyjski pozbyłby się wszystkich naszych obywateli z UK, bo nie miałby kto tam pracować. Wyrzucanie wszystkich europejskich emigrantów powodowałoby milion wolnych miejsc pracy, na których nie miałby kto pracować (nie chcę mi się wierzyć, że imigranci czekający za kanałem La Manche zajęliby się pracą). Najbardziej odczuwalna byłaby różnica w wartości funta, o której mówiłem wcześniej. Dotyczy to nie tylko przewalutowania, ale także kosztów życia tam, w UK. Dlaczego? Ponieważ produkty importowane byłby droższe, a i te produkowane w UK musiałby podrożeć. Współczuję tylko wszystkim tym, którzy będę musieli załatwiać masę papierów.

Oceniając realnie szanse na brexit muszę powiedzieć, że według mnie Brytyjczycy powiedzą nie i zostaną w UE. Uratują ich głosy młodych oraz Walia i Szkocja, bo tam najwięcej osób chce pozostać. Obecnie sondaże pokazują, że mniej więcej tyle samo osób chce pozostać co wyjść z Unii Europejskiej. Sondaż jednak tylko sondażem i ma mało wspólnego z prawdziwym głosowaniem. Tak czy inaczej ja z wielką uwagą będę się w czwartek przyglądał sytuacji, ostatecznie nie ma wtedy meczu Polaków, więc co innego robić :-D

środa, 15 czerwca 2016

Pierwsze mecze już za nami

Pierwsza seria meczów fazy grupowej już za nami. Padło wiele pięknych bramek, były już czerwone kartki, zaskakujące wyniki, beka z Joachima Löw'a i co dla nas najważniejsze-zwycięstwo Polaków. Można powiedzieć, że było już wszystko, a to dopiero początek. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a prawdziwi kibice dopiero teraz są na prawdę głodni.


Bramki

Do tej pory we wszystkich dwunastu meczach padły 22 bramki, co daje prawie 2 bramki na mecz. Czy to dużo? Raczej nie. Wszyscy chyba liczyli na więcej, ale warto zauważyć, że nie było jeszcze bezbramkowego remisu. Mimo tych wszystkich trafień wydaje się, że faworytem do tytułu "Bramki Turnieju" jest trafienie z meczu otwarcia, którego autorem był Payet, chociaż w pozostałych 39 meczach na pewno zobaczymy jeszcze piękne strzały i gole. 

Niespodzianki

Wyników, które zaskakują było już kilka chociaż tak na prawdę każdego z nich można było się w jakimś stopniu spodziewać. Dla mnie osobiście największą niespodzianką, był dzisiejszy remis Portugalii z Islandią, chociaż niektórzy powiedzą, że drugi dzisiejszy mecz to jeszcze większe zaskoczenie (Austria 0:2 Węgry). Wydaję mi się jednak, że patrząc na ostatnie wyniki tych zespołów i styl gry to wcale ta niespodzianka taka wielka nie była. Zaskakująca może być postawa też innych drużyn, które nie były brane pod uwagę jako mocne zespoły. Mimo porażek bardzo dobre wrażenie na mnie wywarła reprezentacja Rumunii, Albanii oraz Irlandii Płn. Rumuni przegrali z Francją, ale wcale aż tak bardzo nie odstawali od Kogucików. Mają bardzo równą reprezentacje, bez wielkich nazwisk, ale za to są solidną ekipą, która potrafi ściśle realizować założenia taktyczne. Również Albańczycy pokazali, że nie wolno z góry zakładać ich porażki. Są bardzo ambitni, walczą jak potrafią, chociaż obraz meczu mógł być trochę zniekształcony, bo z kolei Szwajcarzy zaskakują nieco swoją niemocą. Również Irlandczycy z północy grali swoje. Od początku można było spodziewać się murowania bramki, odcięcia Lewego od podań, wybijania i liczenia na kontrę. Na nasze szczęście Polacy nie dali porwać się chwili i zagrali cierpliwie. Myślę, że Ukraina może mieć poważny problem w kolejnym meczu, a Niemcy jak Niemcy, zrobią swoje o ile nie podejdą do meczu zbyt pewnie. Skoro było już o pozytywach, to teraz poszukajmy kto wypada gorzej niż zakładali eksperci. Jak na moje słabo zagrali Szwajcarzy, więcej spodziewałem się od Anglików. Hiszpanie wymęczyli bramkę z Czechami, chociaż prowadzili grę. Belgowie zawiedli w meczu z Włochami, ale ci drudzy za każdym razem na mistrzostwach zachodzą dalej, niż wszyscy sądzą, więc to też nie była wielka niespodzianka. Austriacy nie podołali Węgrom, ale jeżeli ktoś oglądał ten mecz to wie, że Madziarze byli po prostu mocni, a Austriacy mają strasznie dziwną linię ataku, bo tylko robili sobie pod górkę. Portugalczycy też nie błyszczeli, ale skoro Holendrzy nie dali rady Islandczykom, to może tak na prawdę Islandia jest po prostu mocna? 

Gwiazdor


Doszukując się prawdziwej gwiazdy turnieju nie patrzmy na boiska, tam jej nie znajdziemy, patrzmy na majtki. Trener Niemców skradł cały internet przetrzepując swoje gacie, co tam znalazł? Nie chcę wiedzieć, ale trzeba uważać podając mu dłoń. Ławka rezerwowych kadry Niemiec też musi uważać, bo skoro nie znalazł u siebie, to może szukać u kogoś. 

Polska

Co tu wiele gadać, brawo Panowie. Czekaliśmy na to bardzo długo i wreszcie jesteśmy o krok od awansu. Nasi piłkarze sięgnęli po upragnione zwycięstwo w turnieju, oby nie było ono jedyne. Już wcześniej to pisałem, ale podkreślę to jeszcze raz, zagraliśmy cierpliwie i to przyniosło efekt. Obyśmy podobnie, a nawet lepiej zagrali w pozostałych meczach to będzie bardzo dobrze. W końcu mamy kadrę, w której nikt nie stawia na siebie i na swój sukces, bo wszyscy mają świadomość, że razem pokażą się o wiele lepiej. Lewandowski z pokorą przyjmuje to, że nie może za bardzo pograć, ale za to koledzy mają o wiele więcej miejsca. Kibice też pokazują się ze świetnej strony i nie robią chały w przeciwieństwie do Rosjan, Brytoli czy samych Francuzów, którzy zaatakowali kibiców m.in. naszych kibiców. 

Podsumowując, mecze we Francji potwierdzają, że piłka jest piękna mimo psujących ją coraz bardziej pieniędzy. Turniej toczy się swoim życiem i jak zawsze mnóstwo w nim emocji, na pewno więcej niż w nowej książce DecoMorreno. Cieszyć należy się również z tego, że piłkarskich emocji nie przerywa terroryzm i oby tak było do końca. 

niedziela, 5 czerwca 2016

Polski rasizm

Wychowałem się na wsi i nie odbieram tego jako ujma, właściwie to jestem z tego zadowolony, a nawet dumny. Boli mnie, gdy w niektórych komentarzach lub wypowiedziach spotykam się z obrazami w postaci "jesteś ze wsi". Tak! Jestem ze wsi i co w tym złego?


W dzieciństwie bywałem zły na rodziców, że mieszkamy tam gdzie mieszkamy. Inni jeździli do kina, wychodzili ze znajomymi, łazili i jak twierdziłem, byli wolni. Kilka razy wypominałem im to, ale teraz trochę więcej rozumiem. Wieś to wspaniałe miejsce do życia i wcale nie gorsze od miasta, a pod wieloma względami nawet lepsze. Niektórzy doszukują się w mieszkaniu na wsi obrazy, bo jak twierdzą tam są ludzie głupsi lub gorsi. Przynajmniej ja to tak odbieram i jestem zły, gdy słyszę lub czytam obrazy tego typu.

Cały dzisiejszy tekst był natchniony komentarzem, który przeczytałem w internecie i mnie strasznie rozirytował. Oto on:
Komentarz dotyczył tekstu o mandatach przyznawanych za mycie aut na własnej posesji, ale to akurat najmniej istotne w całym moim poście. Poruszyło mnie stwierdzenie: "U nich, na wsi, krowę "myło się w potoku samą wodą.". Mam nadzieję, że już teraz lepiej rozumiecie o co mi chodzi, z traktowaniem "wsi" jako źródła obelg. Każdy kogo chcemy obrazić może być określony jako "człowiek ze wsi" i to już obraza, przynajmniej tak jest to przez wielu traktowane. Ja, jako rzeczywiście człowiek ze wsi, odbieram to bardzo osobiście i mnie to boli. Boli jak cholera! Nie jestem gorszy, mniej inteligentny, brzydszy czy cokolwiek złego, tylko dlatego, że wychowałem się na wsi. Rozumiem, że są ludzie mądrzejsi i przystojniejsi ode mnie, ale myślę, że jest ich tyle samo urodzonych na wsi, co i w mieście i nie jest to żaden czynnik decydujący o tym. Owszem, na wsi jest trudniejszy dostęp do wielu dóbr, ale to nie czyni gorszym. Nawet to, że ktoś doi krowy, MYJE JE lub sprząta po nich, nie świadczy o tym, że jest gorszy! Praca nie hańbi, a praca ze zwierzętami nawet uszlachetnia, a że mówiąc wprost, gówno śmierdzi, to nie sprawia, że osoba która je sprząta jest gównem. Tak samo samo jak z osobą, która zbiera śmieci nie jest śmieciem, a może mieszkać w mieście. 

Mieszkając na wsi człowiek nabywa pewne zdolności, o które w mieście trudniej. Nabywa również pewne nawyki, które bywają przydatne lub przeszkadzają. Z własnego doświadczenia wiem, wiedza z rodzinnego domu i co ważne gospodarstwa rolnego, często przydaje mi się nawet na studiach. Dużo łatwiej jest mi sobie wyobrazić jak wyglądają pewne elementy techniczne lub potrafię je nazwać, nie zawsze używając nomenklatury technicznej, bo bywało, że znam inne nazwy potoczne, ale jednak potrafię. Wiele osób z miasta miewało z tym problemy. Wieś nauczyła również mnie i wielu moich kolegów, czym jest ciężka praca fizyczna. Nie mam oporów, przed uwaleniem się w smarach, czy przerzucaniem piasku, a znam takich "mieszczan", których mogłoby to zhańbić. 

Mieszkanie na wsi wiąże się również z wieloma problemami, często bardzo prozaicznymi. Autobusy zazwyczaj kursują rzadko, a w weekendy nie ma ich prawie wcale. Tam gdzie kiedyś były pociągi, to prawie na pewno już ich nie ma. Co za tym idzie, do miasta dla przyjemności jeździ się samochodami, a nie każdy ma taką możliwość. Kolejny problem, który często się pojawia, to gorszy dostęp do internetu, sieci komórkowej itp. Spotykam się też z problemem w postaci źle przystosowanych formularzy adresowych. Wkurza mnie jak cholera, jak mam nazwę mojej miejscowości wpisać w polu "Ulica", w polu "Miejscowość" powinienem lub muszę wpisać nazwę miejscowości, do której przypisany jest kod pocztowy. (tutaj ciekawostka, pisałem kiedyś w tej sprawie do Rzecznika Praw Obywatelskich, ale zostałem ogólnie rzecz ujmując spławiony, a nawet ich formularz zawierał taki błąd, bo jak chciałem zostawić pole "Ulica" puste, to nie chciało mi wysłać zgłoszenia). Istnieje jeszcze problem ze sklepami. W większych wsiach jest ich czasami kilka, ale w takich małych jak moja nie ma żadnego. Jest też problem dotyczący rozwoju własnych zainteresowań, bo nie każdy może sobie pozwolić na codzienny trening w klubie, uczestnictwo w zajęciach tanecznych itp., ale na to też są sposoby i wszystko bardziej zależy od chęci i zaparcia w sobie.

Podsumowując, czy mieszkamy na wsi, czy w mieście nie traktujmy ani jednych, ani drugich jako gorszych. Każdy pracuje na swoją opinię i na własną ocenę, a miejsce zamieszkania powinno być ostatnią rzeczą mającą na to wpływ. Dla mnie obrażanie kogoś mówiąc, że jest ze wsi czy miasta jest takim "polskim rasizmem". 

P.S.
Wieśniak to wieśniak, nie ważne czy z miasta czy ze wsi. To akurat mimo wiejskiego brzmienia, odnosi się do zachowania, a nie do miejsca wychowania i chyba większość to odróżnia. 

sobota, 4 czerwca 2016

Już tylko tydzień...

Witam Was wszystkich. Dawno nie pisałem i przepraszam za to. Blog blogiem, ale są inne ważniejsze rzeczy, które wzięły górę. 




Tak jak przed każdą imprezą, tak i przed zbliżającym się Euro we Francji pompujemy balonik. Oczywiście każdy stara się mówić, że tym razem nic nie pompujemy, jedziemy grać swoje, ale w co drugiej wypowiedzi słyszymy, że stać nas na ćwierćfinał, a kto wie co dalej? 


Ja jako fan piłki od małego obserwuję jak wyglądają nasze kolejne imprezy, w których za mojego życia pewną zasadą stało się, że zagramy na turnieju 3 mecze: mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Teraz może to wyglądać nieco inaczej, bo zaczynamy od meczu o wszystko. Nasz pierwszy występ na tegorocznych mistrzostwach będzie decydującym, bo jeżeli nie pokonamy Irlandii Północnej, to nie mamy nawet co marzyć o awansie, bo ciężko jest mi sobie wyobrazić nasze zwycięstwo nad Niemcami, a nawet remis, a bez tego będzie ciężko nawet o 3 miejsce w grupie, które może, ale nie musi dać nam awans. 



Załóżmy nawet, ze wyjdziemy z grupy. Jesteśmy w 1/8 finałów i co dalej? Kogo tam spotkamy? największe szanse będziemy mieli na spotkanie kogoś z grupy A, czyli mogą to być Francuzi, Szwajcarzy (SUI), Rumuni(ROU) lub Albańczycy. Zajmując drugie miejsce w grupie (na co według mnie mamy 60% szans) trafiamy na drugi zespół grupy A, czyli według mnie ROU lub SUI. Wbrew pozorom lepszym przeciwnikiem może okazać się SUI. Po pierwsze stosunkowo niedawno z nimi graliśmy i padł wtedy remis 2:2, po drugie ROU nie mają gwiazd futbolu, ale mają równą i mocna reprezentacje.

Rozpatrzmy teraz kolejne scenariusze. Po wygraniu z meczu 1/8 trafiamy do ćwierćfinału, a tam gramy z kim? Ze zwycięzcą meczu między pierwszym zespołem grupy D, a którymś z zespołów z 3 miejsca z grupy B,E lub F. Kto to może być? Najbardziej prawdopodobną opcją jest Hiszpania, ale patrząc na poziom grupy D, równie dobrze może to być Turcja, Chorwacja albo Czechy (a może ktoś z tego 3 miejsca? opcjonalnie może to być jeden z 12 zespołów, więc wróżę z fusów :) ). W takim meczu nasze szanse byłby już dużo mniejsze, ale możemy dalej iść tą ścieżką. Wygrywamy ćwierćfinał! Z kim gramy od udział w finale?

Tutaj trafiamy na zwycięzcę drugiego ćwierćfinału. Wszyscy spodziewają się, że tym zespołem będzie Anglia, więc i my tak załóżmy. Tak będzie najprościej i teoretycznie to najbardziej prawdopodobna opcja. Fusów już brak w naszych wróżbach. Ta opcja jest już wywróżona z denka filiżanki, ale jak marzyć to marzyć :)... Wygrywamy! 

FINAŁ!!! Tam ponownie spotykamy się z Niemcami, którzy nas prześladują. Wcześniej Niemcy wyeliminowały w ćwierćfinale Włochów, w półfinale Francję... Wymarzony finał. Nasza reprezentacja nieco przetrzepana. Szczęsny pauzuje po czerwonej karce w meczu z Anglią, więc broni Fabiański. W obronie na prawej stronie Piszczek (wszyscy zastanawiają się, czy nie sprzedał meczu, w środku Glik z podbitym okiem, po tym jak w pojedynku główkowym zderzył się z jednym Hiszpanów, obok niego Salamon, po Pazdan nie gra za kartki, na lewej obronie Wawrzyniak. Specjalnie na finał ma nowe korki z dłuższymi wkrętami, żeby się nie poślizgnął. W pomocy eksperymenty! Co prawda jest Krychowiak i Zieliński, ale na bokach czary. Jędrzejczyk na prawej pomocy, na lewej Starzyński. Wszystko dlatego, że Błaszczykowski doznał kontuzji jeszcze w fazie grupowej, Peszko w ćwierćfinale, został ostro sfaulowany przez Anglików, a Grosicki z konieczności przesunięty do przodu obok Milika. Lewandowski na ławce. Pewnie zagra od 60 minuty jako joker, bo już Irlandczycy go poobijali, a później Ukraińcy tylko poprawili. Zagrał we wszystkich meczach, poza meczem 1/8, ale zazwyczaj tylko kilkadziesiąt minut z powodu bólu. Stępiński z kolei mimo wielkiego talentu stracił sporo w oczach trenera Nawałki, po kilku niewykorzystanych sytuacjach sam na sam. Z Niemcami też nie jest lepiej. Kilku zawodników z podstawowego składu wypadło, a niemiecko brzmią tylko nazwiska Muller i Neuer. Tak czy inaczej jakiś polak odbierze złoto, po w wyjściowym składzie jest Lukas Podolski. 
90 minut to za mało, żeby zobaczyć bramki, więc mamy dogrywkę. Nasi murują bramkę, jak fachowcy spod Berlina, tylko Grosicki trochę wysunięty, bo on nadal zapierdala jak pojebany. Nawałka ciągle ma jedną zmianę, a Lewy się rozgrzewa. Czy wejdzie? Może lepiej zmienić coś w obronie?
Niemcy mają rzut wolny. Piłka wrzucona w światło bramki, nikt jej nie trąca, a zasłonięty Fabiański nie daje rady. 1:0 dla GER... W domach w zróżnicowanym tempie słychać głośne KURWA, wszystko w zależności od dostawcy telewizji i kanału na którym oglądamy, bo jest wybór: TVP, POLSAT, Canal+, TV TRWAM. Mecz leci wszędzie. Nawet na liczniku zadłużenia Polski w Warszawie pokazywana jest transmisja finału. Kto może ten ogląda, kto nie może... w sumie każdy może i to robi. 
No nic, nie ma na co czekać. Wchodzi Lewy. Gramy na 3 z przodu. Zostało nam 10 minut i teraz to u Niemców trwa murowanie bramki, ale jest problem. Poza obrońcami tylko Podolski wie o co chodzi w murowaniu, w końcu polska krew. Wrzutka w ze skrzydła w pole karne nie znajduje adresata, obrońcy wybijają, ale uderzenie z daleka przez Glika! Piłka odbija się od słupka, trafia Niemca w plecy i wpada. Gooooooool 1:1!!! Z polskich domów tym razem słychać "Jak zajebał, ja pierdolę!" Przeklinają nawet księża komentujący w TV TRWAM, oczywiście tak jak nieco inaczej "motyla noga, co za strzał". Dalej już wszystko poszło z górki. Rzuty karne okazały się łatwiejsze, niż wszyscy sądzili. Fabiański pokazał Neuerowi jak się broni takie strzały. Polska Mistrzem Europy!!! W Polsce ogłoszono 3 dniowe wolne od pracy. Jedynie celnicy pracują, bo wznowiono handel z Rosją z powodu braku alkoholu w kraju. 

Dobra, nie ma co, popłynąłem w marzeniach. Wróżby zaczynałem od fusów, skończyłem gdzieś na poziomie układu gwiazd w Konstelacji Smoka, ale tak na serio, szanse jakieś są na to, żeby nasi pograli dobrą piłkę. Brakuje mi 4 napastnika w powołaniach, ale trudno. Niech zagrają swoje, to coś z tego może być. Sukcesem będzie wyjście z grupy, bo ostatnio jakoś nam to nie wychodziło, chociaż zawsze słyszeliśmy że to najlepsza kadra od medalu w Barcelonie, a niektórzy mówili, że takich zawodników nie miał nawet Kazimierz Górski. Bądźmy realistami, a ostatnią fantazją niech będzie ten tekst. 
 
P.S.
Mam nadzieję, że wszystkie mecze odbędą się bez większych komplikacji i zamachów, chociaż to pewnie ta sama półka życzeń co ten finał... 

Źródła:
zdjecia-polsatsport.pl

wtorek, 3 maja 2016

Wiwat 3 maj!

Wszyscy wiemy, że 3 maj to święto narodowe związane z naszą pierwszą konstytucją. W tym roku mija 225 rocznica ustanowienia Ustawy Rządowej z dnia 3 maja. Przy tej okazji przyjrzyjmy się krótko jak to wszystko wyglądało w 1791 roku. 


W powszechnym mniemaniu uważa się, że polska konstytucja jest drugą na świecie, tuż po amerykańskiej. Jest to jednak nieprawdą, ponieważ wyprzedzili nas jeszcze Szwedzi (chociaż kto by się nimi teraz przejmował? :) ). Niemniej jednak była jednym z pierwszych aktów prawnych w ówczesnej Europie, który w pełni mówił o trójpodziale władzy, czyli o wyraźnym podziale na władzę prawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Konstytucja miała być swoistym gwarantem naszej niezależności od państw ościennych, chociaż jak się kilka lat później okazało, nie spełniła swojej roli. 

Ustanowienie konstytucji


Konstytucja była głównym aktem, który powstał w trakcie trwania tzw. Sejmu Czteroletniego (1788-92), a za głównych jej autorów można uznać Ignacego Potockiego, króla Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz księdza Hugo Kołłątaja. W znacznej mierze powstawała ona w tajemnicy, a w momencie ogłoszenia budziła oburzenie ze strony ambasadora Rosji oraz dużej części szlachty. Mimo, iż był to najważniejszy w owym czasie akt polskiego prawa to został przyjęty w uproszczonym trybie, bez dokładnego policzenia wszystkich głosów i to również powodowało późniejsze dyskusje. Tak czy inaczej 11 artykułów zostało przegłosowanych 3 maja, a 5 maja weszły one w życie. Poza artykułami ważny jest wstęp, który można uznać za głos Narodu, a swoim kształcie jest niemal dziełem literackim.

Po 225 latach wiemy, że mimo wszelkich starań konstytucja nie uratowała Polski przed rozbiorami. Niektórzy twierdzą, że nawet przyspieszyła ten proces, ponieważ Rosjanie byli oburzeni aktem, który miał podkreślać polską suwerenność. Warto jednak zwracać uwagę starania Polaków i pamiętać, że konstytucja, niezależnie jaka, jest aktem świętym. Musi ona być adekwatna do otaczającego świata, ale nie może być łamana, dowolnie interpretowana i zmieniana częściej niż rządowe limuzyny. 

Źródła:
obraz- "Konstytucja 3 Maja" Jan Matejko wikipedia.org
http://poznaj.sejm.gov.pl/historia-sejmu/polskie-konstytucje/konstytucja-3-maja.html

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Uczciwość studencka

Wszyscy w tym kraju narzekają, że jest źle. Młodzi ludzie wyjeżdżają, bo nie widzą perspektyw, a nie ma tutaj perspektyw, bo młodzi specjaliści wyjeżdżają. Takie koło toczy się w tym kraju i nie specjalnie jest z niego wyjście.


Ja, jako student, jestem coraz bliżej spotkania się z realiami rynku pracy i mam nadzieję, że mnie mocno te realia nie pier***ną. Wkurzają mnie jednak ludzie, którzy studiując na studiach dziennych na państwowych uczelniach już planują wyjazd za granicę. Dla mnie to jest oszustwo, złodziejstwo i wszystko co złe. Studiujesz na studiach dziennych? To teraz odpracuj dla tego kraju kilka lat!!! Przecież na moje studia złożyło się społeczeństwo, to może teraz ja coś dam społeczeństwu? Nie myślcie, że odmawiam wyjazdu w przyszłości, ale kończąc studia niech każdy z nas poczuje obowiązek odprowadzania podatków czy zwiększania PKB w tym kraju chociaż przez chwilę. Mało mnie interesuje, czy będzie to 5 lat od razu po studiach, czy może najpierw ktoś wyjedzie i później wróci (chociaż z doświadczenia wiem, że większość już nie wraca), niech każdy były student studiów dziennych wypracuje coś dla Polski. O ile studia humanistyczne raczej nie generują wielkich kosztów, o tyle studia techniczne albo np. medycyna to gruba kasa, która jest jakimś kredytem. teraz go spłaćmy. Inaczej jest ze studentami, którzy są na uczelniach prywatnych albo chociaż na studiach zaocznych. Oni płacili, mają wolną drogę do wyjazdu, chociaż wolałbym, żeby też tutaj zostali. 

Łatwo jest krytykować Polskę z Londynu, Oslo, Amsterdamu, Berlina czy innego miasta, tylko zamiast krytykować, że tutaj jest źle, to może pomyślmy, co mogę zrobić na miejscu, żeby było lepiej. Nie obwiniajmy władz o to, że robią nam źle, sami ich wybraliśmy, albo co gorsza nie głosowaliśmy, więc teraz starajmy się mimo wszystko przeć do przodu i żyć godnie w Polsce, a nie zpier***ać jak mrówka dla kogoś. 

piątek, 15 kwietnia 2016

Kto winny?


Ostatnio w mediach powstała burza wokół zachowania rosyjskich pilotów, którzy latali nad amerykańskim okrętem (link do filmiku z pokładu), na którym wylądował polski śmigłowiec. Wszędzie określano to jako prowokacyjne zachowanie Rosjan, ale czy tylko oni są winni?


Śmieszyły mnie media, które z tego zachowania zrobiły niesamowity incydent, który miał zagrażać bezpieczeństwu. Zgadzam się, że może to była prowokacja, ale czy słyszeliście gdzie to się wydarzyło? Na Bałtyku, ok, ale gdzie?! No właśnie i tutaj pojawia się ważny aspekt. 12 kilometrów w linii prostej od Kaliningradu
Każde zachowanie Rosjan wobec innych państw jest określane prowokacją. Tak to pokazują media, bo propaganda u nas jest jeszcze większa niż na wschodzie. Państwa NATO też nie są święte, a podpływanie tak blisko Rosji, mimo, że na wodach międzynarodowych, to jednak prowokacja z naszej strony. Podobno były to ćwiczenia. Jeżeli tak, to cieszmy się, że Rosjanie pomogli nam je przeprowadzić nie według zaplanowanego schematu, bo tak na wojnie nie będzie, a zupełnie inaczej, tak jak sytuacja nakazała. To są właśnie ćwiczenia najbardziej wartościowe. Załoga statku na pewno była postawiona w stan gotowości. 

Inne zachowania z przeszłości


Często czytam doniesienia, że rosyjskie samoloty przeleciały blisko UK i zostały odeskortowane przez brytyjskie myśliwce albo że rosyjskie okręty podpłynęły blisko wybrzeży Szwecji. Te działania są naturalne i zawsze miały miejsce, teraz może są bardziej nasilone ze względu na sytuację międzynarodową, ale nie ma w nich nic dziwnego. Rosjanie sprawdzają czas reakcji innych wojsk, tak jak te państwa sprawdzają czas reakcji Rosjan. Takie są zasady i tak będzie pewnie jeszcze bardzo długo. 

Słynne są teorie spiskowe dotyczące zatonięcia rosyjskiej łodzi podwodnej Kursk. Oficjalne informacje przekazane mediom mówiły, że doszło do eksplozji własnej torpedy na skutek awarii. Powstała jednak teoria dotycząca katastrofy, która mówiła o tym, że Kursk zatonął od amerykańskiej torpedy. Faktem jest to, że dwa amerykańskie okręty podwodne były bardzo blisko w trakcie nomen omen ćwiczeń wojskowych (my narzekamy, że Rosjanie przeszkadzają nam w ćwiczeniach wojskowych?). Według tej teorii jeden z amerykańskich okrętów najpierw podpłynął tak blisko Kurska, że się z nim zderzył, a później drugi wystrzelił torpedę (podobno amerykański dowódca miał słyszeć na podsłuchu radarowym otwierający się szyb torpedowy w Kursku). Czy tak było? Pewnie nigdy się nie dowiemy, ale faktem jest, że kilka dni później Amerykanie zmniejszyli poziom zadłużenia Rosji. Jeżeli faktycznie doszło wtedy do takich sytuacji to wojna wisiała na włosku i najbardziej szkoda 118 marynarzy, którzy zginęli w tym 23, którzy zmarli z braku tlenu.

Z wydarzeń dużo świeższych, można przypomnieć zestrzelony rosyjski myśliwiec nad Turcją/Syrią, czy singapurski samolot pasażerski, który został zestrzelony nad Ukrainą. Wszystkie tego typu zachowania z jednej czy z drugiej strony są niebezpieczne i nie zapominajmy, że mimo tego, że nasze media mówią tylko o "złej Rosji", która nas prowokuje, to my, jako całe NATO też mamy bardzo dużo na sumieniu w kwestii prowokacji. 

Źródła:
zdjęcie- fakt.pl
dane o Kursku - wikipedia.org

Kasownik


Dzisiejsza ciekawostka po raz kolejny będzie dotyczyła przedmiotu, z którym styczność mamy niemal codziennie, ale nikt z nas nie zastanawiał się nawet kto i kiedy to wynalazł. Odpowiem Wam o kasowniku do biletów.


Kasownik do biletów powstał w połowie XIX wieku. Wymyślił go nie kto inny a Polak, Jan Józef Baranowski. Przed wprowadzeniem kasowników kontrolą biletów w komunikacji miejskiej zajmowali się, podobnie jak obecnie na kolei, konduktorzy. Patent na kasowniki biletowe od początku został przyjęty z dużym entuzjazmem. Otrzymał on nagrodę na Wystawie Krajowej w Paryżu w 1849 roku. Kasowniki szybko trafiły do komunikacji miejskiej w całej Francji, a później do innych europejskich miast. Początkowo były to urządzenia stricte mechaniczne, a obecnie są one elektroniczne. Wprowadzane są na rynek również urządzenia, które poza przeprowadzaniem walidacji biletów posiadają funkcję ich dystrybucji. Takie urządzenia trafiają obecnie do komunikacji miejskiej w Rzeszowie. W niektórych państwach kasowniki wypierane są przez czytniki biletów elektronicznych, przykładem mogą być karty Oyster z Londynu. 

Źródła:
zdjęcie-muzeum.mpk.lodz.pl
wikipedia.org
ebilet.erzeszow.pl

czwartek, 14 kwietnia 2016

Polak, który stworzył petroprzemysł


Większość z nas z podziwem i niekrytą zazdrością ogląda zdjęcia z Bahrajnu, Kataru, Z.E.A. czy Arabii Saudyjskiej. Nie ma co ukrywać, że zazdrościmy tym państwom potężnych złóż ropy (i gazu ziemnego), ale nie zdajemy sobie zazwyczaj sprawy, że możliwe, iż wyglądałby one zupełnie inaczej gdyby nie pewien Polak. 


Jan Józef Ignacy Łukasiewicz, albo po prostu Ignacy Łukasiewicz to człowiek, którego pomnikiem można uznać cały Dubaj albo inne wielkie miasta zbudowane za petrodolary. To właśnie ten człowiek w 1854 raku otworzył pierwszą kopalnię ropy na świecie (nie do końca był to szyb naftowy). Kilka lat później otworzył także rafinerię, w której wytwarzał naftę (własnego pomysłu), smary, asfalt i inne substancje. 
Skąd u farmaceuty takie zainteresowanie i ciekawość względem ropy naftowej? W Polsce ropa występowała i występuje dość powszechnie, ale w bardzo małych złożach. Dawniej zdarzało się, że wypływała ona nawet na powierzchnię jezior. Stosowano ją często jako lek lub okład na rany, a także jako smar. Łukasiewicz dość szybko zaczął ją badać i w wyniku jednego z doświadczeń wydestylował z niej naftę, dla której znalazł zastosowanie w lampie naftowej, którą także sam skonstruował. 
Poza genialnym zmysłem badacza i odkrywcy Łukasiewicz miał smykałkę do interesów. Stał się bardzo bogatym człowiekiem, ale swoje pieniądze przeznaczał nie tylko na własne wygody, ale również budowę szkół, dróg, szpitali i innych budynków ważnych społecznie. Można powiedzieć, że Łukasiewicz był pierwszym na świecie oligarchą naftowym i chociaż nie kupował klubów piłkarskich czy drogich jachtów, to stał się twórcą wielkiego przemysłu, bez którego obecny świat wyglądałby zupełnie inaczej. 

Źródła:
grafika - planszedydatktyczne.pl
wikipedia.pl
któryś z podręczników z gimnazjum (chyba od chemii), ale nie pamiętam jaki ;)



środa, 13 kwietnia 2016

Maszt ci los


Od kilku lat oglądając zdjęcia z Dubaju możemy podziwiać najwyższy budynek świata-Burdż Chalifa. Jest to niewątpliwie najwyższa obecnie konstrukcja na świcie choć już teraz trwają prace nad kilkoma wyższymi projektami. Mało kto jednak wie, że przed wybudowaniem Burdż Chalifa w Dubaju najwyższa konstrukcja stała w Polsce i to ponad 40 lat temu.


Masz radiowy w Konstantynowie mierzył 646 metrów i do 2008 roku uznawany był za najwyższą konstrukcję wzniesioną przez człowieka. Przez kilkanaście lat pełnił funkcję przekaźnika radiowego, który swym zasięgiem pokrywał nie tylko Polskę, ale całą Europę, części Azji i sięgał nawet do wschodniej części Ameryki Północnej. Dzięki swojej wysokości i mocy zainstalowanych na nim nadajników pozwalał słuchać Polskiego Radia dla naszych rodaków rozrzuconych po różnych państwach. 

1991


W 1991 maszt uległ zniszczeniu. Podstawową przyczyną przewrócenia się konstrukcji były zaniedbania w eksploatacji (jakie to polskie) we wcześniejszych latach. Nie remontowano odciągów, które utrzymywały maszt w pozycji pionowej i czasami zdarzało się, że odchylenia wieży sięgały nawet kilku metrów. Dopiero w 1991 roku zdecydowano podjąć się napraw, które zostały źle zaplanowane. Zluzowano jeden z głównych naciągów, a dwa pomocnicze nie wytrzymały naprężeń i popękały. W ten sposób wytrącono środek ciężkości wieży, która runęła. W wypadku nikt nie ucierpiał, no może poza kierownikiem prac, który trafił do więzienia na kilka lat. Wieży nie udało się odbudować, ale w zamian za nią postawiono dwie mniejsze w innym miejscu. 

Źródła:
wikipedia.org

środa, 6 kwietnia 2016

Zapalniczka

Zapalniczka-na pierwszy rzut oka prosta rzecz, używana przez wiele osób codziennie, przez innych rzadziej, ale na pewno każdy kiedyś się nią posługiwał. Czy zastanawiało Was kiedyś, kiedy ją wymyślono? A może słyszeliście, że powstała ona szybciej niż zapałki? 


Zapalniczka jest genialnym wynalazkiem, ze względu na jej prostotę działania i mnogość zastosowań. Jako pierwszą zapalniczkę uważa się tzw. lampę Döbereiner-a, która powstała w 1823. Choć to urządzenie znacznie różni się od obecnie stosowanych zapalniczek, to jej idea była taka sama jak współczesnych rozwiązań. We wspomnianej lampie odpalano gazowy wodór w momencie kontaktu z powietrzem w obecności katalizatora. Obecnie z tego rozwiązania pozostała koncepcja odpalania gazu, bez użycia zewnętrznego źródła ognia. Do samej inicjacji zapłonu stosuje się iskrę pochodzącą z krzesiwa lub z łuku elektrycznego. Jako paliwa stosuje się skroplony gaz lub benzynę, której opary bardzo dobrze się palą. 

Co było szybciej?


Dość często można się spotkać ze stwierdzeniem, że zapalniczka postała wcześniej niż zapałka i jest w tym cząstka prawdy. Choć pierwsze zapałki powstały już w VI wieku w Chinach, to w Europie pojawiły się one na początku XIX wieku i były to jedynie zapałki odpalane w kwasie siarkowym. Zapałka w obecnie znanej nam formie pojawiła się 3 lata po lampie Döbereiner-a, ale sama lampa nie była też obecną formą zapalniczki, więc ciężko jest przyznać stuprocentową rację stwierdzeniu, że zapalniczka powstała szybciej. W walce o płomień dominują te dwa rozwiązania, ale istnieją także inne jak np. wieczna zapałka, czyli połączenie obu tych koncepcji. W tym rozwiązaniu pocieramy pręcikiem z benzyną o krzesiwo i uzyskujemy płomień.

Źródła:
wikipedia.org
www.militaria.pl


poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Pićset+

Od 1 kwietnia (nomen omen Prima Aprilis) ruszył nabór wniosków do programu 500+. Różne są opinie na temat tego pomysłu i mimo wprowadzenia już jakiś czas temu ustawy dotyczącej tego programu nadal istnieje wiele pytań, na które mało kto potrafi nam odpowiedzieć. 


Dla kogo?


Podstawową kwestią jest pytanie, do kogo skierowany jest ten program? 
Według ustawy go opisującej program skierowany jest do rodziców lub prawnych opiekunów dzieci. Świadczenie przysługuje na każde drugie i kolejne dziecko (wg. ustawy dzieci liczą się tylko do pełnoletności) lub także na dziecko pierwsze, jeżeli dochód w rodzinie nie przekracza 800zł na osobę, a w przypadku, gdy mamy do czynienia z rodziną, w której występuje dziecko niepełnosprawne, dochód nie może przekraczać 1200zł na osobę. 
Już przy pierwszym zagadnieniu istnieje wiele kontrowersji. Po pierwsze, dlaczego nie na każde dziecko? Po drugie, dlaczego jako dzieci traktowane są tylko potomkowie poniżej 18-tego roku życia? Po trzecie, dlaczego granica dochodowa jest sztywna?
Rząd PiS nigdy nie wyjaśnił, dlaczego porzucono pomysł wspierania każdego dziecka. Właściwie PiS wyrazie mówi, że nigdy nie brało takiej możliwości pod uwagę, ponieważ aż 51% dzieci w Polsce, to właśnie ustawowe dzieci pierwsze (nie zawsze pierwsze, ale np. jedyne poniżej osiemnastki). Według władz, dzięki temu wyłączeniu program będzie kosztował 22mld zł, a nie 50mld. Szkoda tylko, że partia rządząca jak ognia unika pytań dotyczących kampanijnych obietnic, że program będzie dotyczył każdego dziecka, bo tak mówiła przed wyborami Pani Premier. No ale dobra, to potrafię zrozumieć, nie potrafię natomiast zrozumieć dlaczego żelazną granicą jest osiemnasty rok życia? Dlaczego nie wzięto pod uwagę dzieci uczących się do 25 roku życia, tak jak robiono w wielu innych ustawach? Nie wiem. Jeszcze większe moje oburzenie budzi fakt sztywnej granicy dochodów przy wypłacania pomocy na pierwsze dziecko. Ten problem nie dotyczy tego jednego programu, ale również wielu innych. Dlaczego nie zrobić tak, że jeżeli ktoś przekracza dochód łącznie o 30 zł, to zamiast 500zł wypłacić 470zł? Moim zdaniem to wydawałoby się bardziej logiczne i uczciwe (zgodzę się z tym, że nie ma sensu wypłacanie 5, 10 czy nawet 100zł patrząc na koszta związane administracją tego programu, więc mimo wszytko jakaś grupa byłaby odrzucona, ale na pewno o wiele mniejsza, niż obecnie). 

Za ile?


Kolejne ważne zagadnienie, to jak budżet państwa wytrzyma takie obciążenie?
17mld zł w roku 2016 i ponad 20mld rocznie w kolejnych latach. Tyle ma to nas wszystkich kosztować. Dużo? Moim zdaniem bardzo dużo, ale czy ktoś realnie jest w stanie powiedzieć ile z tych pieniędzy wróci do budżetu? Chyba dopiero czas to zweryfikuje, a i tak głosy na ten temat będą podzielone. Prawdą jest, że spora część tych pieniędzy wróci do budżetu w postaci podatków. Prawdą również jest to, że w jakimś stopniu wpłynie to także na konsumpcję, a przez to ponownie trafi do naszych kieszeni w postaci płac lub marż na kupowanych produktach. Rodzą się jednak kolejne pytania. Jakie będą to kwoty i jeżeli chodzi o te płace i marże, czy trafią w ręce polskie, chińskie, a może portugalskie (Biedronka ma portugalskich właścicieli). Na te zagadnienia też jest obecnie ciężko odpowiedzieć, po raz kolejny czas pokaże jak to będzie, a media w zależności od poglądów będą i tak nam podawać różne dane. Poza tym nie wiem, czy kwoty wymienione wcześniej obejmują również koszty administracyjne, bo trzeba pamiętać, że wnioski weryfikowane są przez armię urzędników.

Ile czasu będzie trwał ten program?


To pytanie jest akurat prostsze. Żadna z partii nie zdecyduje się wycofać z tego programu, bo będzie miała wtedy z góry przegrane kolejne wybory. Jedyną szansą na zakończenie tego programu wsparcia będzie bardzo zła sytuacja budżetowa, ale chyba każdy, niezależnie co myśli o tym programie, wolałby, aby do tego scenariusza nie doszło i wcale nie ze względu na to, że jest chytry na kasę, a bardziej ze względu na ten budżet. 

Podsumowując, zadając 3 pytania, stworzyłem kolejnych kilka. To nie świadczy dobrze ani o mnie, ani o programie. O ile ja mało kogo interesuję, o tyle program powinien interesować wszystkich, nawet tych bezdzietnych. Tak czy inaczej, mimo wielu kontrowersji i rodzących się pytań nie podchodzę do tego pomysłu sceptycznie. Na prawdę sądzę, że czas pokaże jakie to przyniesie skutki dla nas wszystkich. Z tym programem jest trochę jak z UE, początkowo prawie połowa Polaków nie chciała wejścia do UE, a teraz znaczna większość uważa, że była to pozytywna decyzja. Możliwe, że tak samo będzie z tym programem i choć wielu osobom się to nie podoba, bo mają świadomość, że rząd wkłada pieniądze do jednej kieszeni, a wyjmuje z drugiej to i tak lepiej, niż jakby tylko wkładał... i to jeszcze do tylnej kieszeni. Poza tym, że pomysł jest skrajnie lewacki, to ma jakiś cel, który mimo różnych poglądów, wydaje się słuszny i trzeba trzymać kciuki za to, aby program wpłynął pozytywnie na dzietność w Polsce i to nie tylko w wiejskich "rozpłodnikach". 


Źródła: zdjęcie-www.program500plus.pl
www.program500plus.pl
Ustawa o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci

P.S. 
Przytoczę wam coś z ustawy, co wydaje mi się bardzo ciekawe
"Art. 9. W przypadku gdy osoba, o której mowa w art. 4 ust. 2, marnotrawi wypłacane jej świadczenie wychowawcze lub wydatkuje je niezgodnie z celem, organ właściwy przekazuje należne osobie świadczenie wychowawcze w całości lub w części w formie rzeczowej lub w formie opłacania usług."