poniedziałek, 18 lipca 2016

Moskwa - co ja o tym myślę

Poza opisem tego co dzieje się w trakcie mojego wyjazdu do Moskwy chciałbym napisać troszkę o ludziach tutaj żyjących i o samym mieście.


W ciągu tygodnia poznałem już na prawdę dużo Rosjan i mam kilka spostrzeżeń na ich temat. Przede wszystkim nie jest prawdą, że są oni negatywnie nastawieni do Polski. To są ludzie tacy jak my, pragnący zwiedzać świat, rozmawiać, bawić się. Nie spotkałem się jeszcze z żadną negatywną uwagą opinią o Polsce i Polakach. raz padło tylko pytanie, czy zamierzamy wchodzić z wojskiem na Ukrainę. Tutejsze media sieją trochę fermentu, zresztą podobnie jak nasze. W trakcie rozmów wynikało, że oni nic do nas nie mają, ale telewizja często im sugeruje, że ich nie lubimy (jak wchodzimy na temat polityki, to wszyscy się dziwią dlaczego Polska, Rosja i Ukraina nie współpracuje, bo jesteśmy do siebie tak podobni). Nieco starszy ludzie od nas mają też nie za fajne reakcje na język angielski, szczególnie w panie w sklepach. Z kolei jak ktoś słyszy język polski to potrafi zagadać i zacząć opowiadać, że był kiedyś w Polsce, albo ktoś z jego znajomych u nas mieszka. To jest akurat bardzo miłe. Nieodłącznym problem jest jednak słaba znajomość języka angielskiego, coś co dla nas wydaje się naturalne, tutaj jest chyba zwyczajnie niepotrzebne. 

Potwierdziły się częściowo moje oczekiwania względem picia - to są mocni zawodnicy. Walą wódę bez zapojki i to jeszcze prawie całymi kubeczkami. Nawet nie próbuję podejmować ich wyzwania, bo to nie skończy się dobrze. Sama wódka jak wódka, jest w podobnych cenach do naszych, ale trochę gorsza w smaku. Piwo z kolei jest dużo gorsze od naszego. Nawet Heineken i Carlsberg mają inny smak. Wszystkie napoje i jedzenie jest za to bardzo słodkie, nawet chleb, który jest chyba bardzo pszeniczny i bliżej mu do naszej bułki niż normalnego bochenka. Jajka nie mają smaku ani koloru, poza tym czasami zdarzają się jakieś trefne. Mięsa są dość drogie, wyjątek stanowią piersi z kurczaka. Znaleźliśmy sklep gdzie są ona zawsze świeże i kosztują około 13-15 zł za kilogram, ale w innych sklepach ceny tez są ok. Drogo wychodzą produkty mleczne, ale rekordy nalezą do owoców. Jabłka, gruszki są nawet kilkanaście razy droższe niż u nas i Rosjanie sami mówią, że wcześniej były tańsze i lepsze bo były od nas (teraz są nawet z Wenezueli) . Z polskich produktów wiedzieliśmy tylko przyprawy Kamis i Galeo, właściwie o inne trudno. Woda mineralna jest dość droga i bardzo namineralizowana, co daje specyficzny smak (jeżeli piliście jakieś wody w polskich górach to coś podobnego), za to Sprite (smak starego polskiego Sprite z cukrem, a nie ze słodzikiem), CocaCola czy Pepsi kosztują tyle co u nas, a na promocji nawet taniej.



Było o ludziach, było o jedzeniu to teraz coś więcej o mieście. Moskwa jest piękna, ale nie wszędzie. Dla mnie jest to taka duża wersja Warszawy, ale w innym wykonaniu. Miejscami jest lepiej, miejscami gorzej, poza tym niezależnie gdzie stoisz widzisz jakiś Pałac Kultury i Nauki. Ulice są bardzo szerokie, ale znaki tam stojące zazwyczaj tylko sugerują pewne sprawy, a nie są jakimś konkretnym odnośnikiem. Zaparkować można wszędzie gdzie masz miejsce i ochotę. Dużym zaskoczeniem są też regularnie jeżdżące samochody, które polewają jezdnie wodą. Nie mogę tego do końca rozgryźć, ale ma to chyba kilka funkcji, jedna to usuwanie zanieczyszczeń, druga wiązanie pyłów, ale najważniejsza to chyba chłodzenie asfaltu. Jest tutaj na prawdę gorąco i słonecznie, a asfalt wygląda idealnie, nie ma kolein i to chyba zasługa tej wody. Wracając do Moskwy, wiele tu kontrastów. Nikogo nie dziwi Łada stojąca w korku za Mercedesem, BMW czy Porsche. Tutaj już tak jest. To samo tyczy się budownictwa, z jednej strony ulicy stoi nowy, 32-piętrowy wieżowiec, a po drugiej stronie jest jakiś skład, trochę śmieci, rozpadające się budy i nasz akademik. Tutaj muszą jeszcze dużo popracować, żeby nas dogonić. Metro jest wielkie, a pociągi w większości są tak stare jak te stacje (trochę żartuję, pociągi są takie same jak te stare z Wa-wy, ale nie remontowane). Podróże wychodzą dość drogo, 50 rubli (3,25zł) za jeden przejazd, ale można się przesiadać bez ograniczeń w środku. Ewentualnie można kupić 20 przejazdów za 650 RUB. Pieszo fajnie się zwiedza, ale tutaj odległości są jednak dość duże. Charakterystyczne są przejścia dla pieszych, na skrzyżowaniu zapala się zielone dla wszystkich pieszych w każdym kierunku, a licznik pokazuje ile jeszcze zostało czasu. Ciężko jest mi to oceniać, bo musiałbym to sprawdzić od strony kierowcy, a raczej nie będę miał takiej okazji. Na ulicach widać też z jednej strony pociąg do zachodu (pierwsze co rzuca się w oczy to żółte taxi), a z drugiej zaś strony propagandę i to taką z czerwoną gwiazdą w tle. Mnóstwo jest pomników ludzi, których nazwiska są u nas niemal zakazane, zdarzają się graffiti z czerwoną gwiazdą albo nalepki na samochodach. Dużo jest też flag rosyjskich, tego brakuje mi w Polsce - dumy z bycia Polakiem, bo ja tak to odbieram. 

Podsumowując, po pierwszym tygodniu mogę powiedzieć, że Rosja/Moskwa mnie zaskoczyła i to pozytywnie. Jest tutaj zachowana właściwa proporcja między tolerancją a "kolonizacją", większość osób to typowi Rosjanie, sporo jest Chińczyków, Hindusów, Arabów, a nawet Afrorosjan (głupio zabrzmi Afroamerykanów mieszkających w Rosji :D), ale każdy mówi po rosyjsku (może z tego wynika ta nieznajomość angielskiego?). Nikt nie boi się chodzić w koszulce z flagą swojego kraju (widziałem Polaków, a nawet Ukraińców!), a ulice są bardzo bezpieczne, bo dużo jest policji, szczególnie w metrze po wydarzeniach w Nicei. Niezbyt fajne było jednak traktowanie inaczej niż tutejszych i to było odczuwalne w klubach, a nawet w akademiku. To chyba wszystkie moje istotne obserwacje po pierwszym tygodniu.



P.S.
Karaluchy nie są takie złe, jak zaczyna się z nimi rozmawiać :P
Uświadomiłem sobie, że muszę podpisywać fotki, żebyście wiedzieli na co patrzycie :)

Zdjęcia:
1-Duma Państwowa Federacji Rosyjskiej (ten budynek na środku z flagą na górze)
2-ulica niedaleko Dumy, nie mogę żadnej zapamiętać :(

Moskiewskie dzienniki 2



Sobota - 16.07

 Kreml

Niedziela okazała się jednym z lepszych dni z całego pobytu. Zwiedzanie Kremla wraz z polskim przewodnikiem było mega atrakcją. Potrzebowałem tego bardziej niż wcześniej sądziłem. Już na początku zaskoczyła mnie informacja o tym, że Kreml nie jest tylko w Moskwie, jest ich wiele, bo to coś w rodzaju polskiego zamku. Później byłoby pewnie coraz lepiej, gdyby ktoś nam powiedział, żeby zabrać wodę. 32 stopnie w cieniu, ja w długich spodniach, bo dostaliśmy info, że do cerkwi trzeba mieć (ostatecznie nie wchodziliśmy do żadnej cerkwi...), a w dodatku bez wody! Ma-sa-kra. Mimo wszystko coś tam człowiek zobaczył i się dowiedział, w dodatku takiej ilości złota jak w tamtejszym skarbcu długo nie zobaczę. Teraz na to nie czas, ale wszystko później będzie na ciekawostkach.
Po powrocie niespecjalnie był pomysł co ze sobą zrobić. Prysznic trochę pomógł, ale to i tak nie było jeszcze to. Dopiero wypicie litra wody pomogło. Jak wszyscy już doszliśmy do siebie, to brakowało natchnienia do czegokolwiek, ale aktualna była opcja wieczornego podbijania klubów. Część naszych rosyjskich kolegów pracuje jako ochroniarze w klubie Rolling Stone. Dopytaliśmy się ziomeczków co i jak. Pomogli nam ogarnąć taxi, więc po kilkudziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Tam spotkał nas największy zawód jak dotąd. Okazało się, że wszyscy wchodzą za darmo poza obcokrajowcami. W dodatku cena dość zaporowa, bo 1000 rubli, czyli jakieś 65 zł. Po kilku telefonach cena spadła o 25%, ale nadal była zbyt wysoka. W trakcie negocjacji poznaliśmy Rosjanina, który kiedyś był we Wrocławiu na praktykach. Oczywiście znał wszystkie polskie przekleństwa i dlatego zagadał. Zdarzyła się również okazja pogadać z ekipą z wieczoru panieńskiego. Fajnie nastawione kobitki, ale znowu bez języka angielskiego. Po tym jak nie weszliśmy za free nie wiem kto był bardziej zły, my czy Rosjanie, którzy z nami byli. Namówiliśmy ich jednak, aby poszli się wybawić za nas. My w tym czasie mieliśmy szukać czegoś tańszego i sobie łazić po Moskwie. Po kilkuset metrach poznaliśmy Ukraińców, a raczej to oni nas poznali po polskich przekleństwach (już drugi raz w jedną noc). Pogadaliśmy z nimi chwilę. Trochę byłem spięty, bo niezłe to były kozaki z wyglądu. Poszli z nami jeszcze kawałek i wsiedli do swojej fury. My poszliśmy dalej. Było już około 2:30 jak doszliśmy pod Kreml. Tam się trochę pokręciliśmy i poszliśmy dalej, bo metro jeździ dopiero od 6 rano. Szliśmy jakoś tak randomowo, a w pewnym momencie zagadały do nas Rosjanki. O dziwo znały angielski, a jedna mówiła prawie perfekcyjnie. Poszliśmy za nimi. Tam przenieśliśmy się do nowej, piękniejszej Moskwy. Klimat miała podobny do włoskich uliczek.


Szliśmy tak dość długo, aż dotarliśmy na promenadę rzeki Moskwy. Widok był piękny. Dochodziła 5:00. Tam pogadaliśmy z tymi Rosjankami. Uczyliśmy się wzajemnie języka rosyjskiego i polskiego. Później dołączyli jacyś Rosjanie. Około 7:30 poznaliśmy również Holendrów, którzy mieli mieć przesiadkę na samolot do Indii, a wolnym czasie zwiedzali Moskwę. Oczywiście znali naszych piłkarzy, więc było o czym gadać. Na koniec chciałem nauczyć tradycyjnego polskiego kurwa, ale okazało się, że już to znają. Pożegnaliśmy się że wszystkimi i wróciliśmy do akademika. Była 9:03. Reszta później, bo to już łapie się na nowy dzień, ponieważ zdrzemnęliśmy się około godziny. 

sobota, 16 lipca 2016

Moskiewskie dzienniki

 


Moskwa-stolica Rosji, największego państwa na świecie. Ponad 12 milionów ludzi chodzących po ulicach tego miasta, a wśród nich ja. Będę tu jeszcze przez dwa tygodnie, więc postaram się codziennie napisać kilka słów o tym co się dzieje. Do tej pory nie mogłem tego robić, bo nie mieliśmy internetu ;) , więc muszę to teraz nadrobić. Dobra, no to lecimy.



Poniedziałek - 11.07 

Podróż


Od kilkunastu dni wiedzieliśmy kiedy dokładnie wylatujemy z Gdańska, o której godzinie powinniśmy być na lotnisku i że lepiej być trochę wcześniej niż o minutę za późno. Mimo to nie obeszło się bez problemów jeszcze przed startem. Jedna z dziewczyn, nie wkalkulowała w czas podróży z domu na lotnisko korków i nieco się spóźniła w stosunku do umówionej godziny, ale i tak miała kilka minut wolnego czasu przed odlotem. W samolocie było trochę beki, bo zaczęliśmy się trochę integrować. Poza tym troszkę nami rzucało, a niektórzy nerwowo na to reagowali :) Samolot miał trochę opóźnienia, a przez to okazało się, że mamy tylko kilkanaście minut na przesiadkę do samolotu lecącego do Moskwy. Niestety nasze dwie agentki nie ogarnęły się na lotnisku i przez to zostały w Warszawie. My jakoś się specjalnie nie przejęliśmy, że one zostały, tylko z niekryta beką wsiedliśmy do samolotu.  Lot przebiegał dość spokojnie, ale w samolocie poczuliśmy już klimat Rosji, tylko strasznie drogo on wyszedł :-D. Po lądowaniu czekaliśmy chwilę na transport z rosyjskiej uczelni, ale dość sprawnie dotarliśmy do akademika i wtedy klimat Rosji dopadł nas całkiem konkretnie. Już przy rozdawaniu kluczy pod nogami przebiegł nam pierwszy karaluch, w pokoju było jeszcze gorzej, te małe, jebane robaczki rozstąpiły się przed nami jak Morze Czerwone. 
W łazience i w kuchni nie było lepiej. Rozpakowaliśmy się dość sprawnie i wszyscy stwierdziliśmy, że jak Rosja to Rosja, więc trzeba iść do sklepu :) Nie znaliśmy za bardzo okolicy, więc skończyło się delikatnie, ale pierwsze z moich założeń złamałem już pierwszego dnia-nie łaź po nocy w ciemnych uliczkach, obeszło się jednak tylko na bezpodstawnym strachu.




Wtorek - 12.07 

Plac Czerwony


We wtorek mieliśmy zaplanowane zwiedzanie Moskwy. Oprowadzał nas rosyjski student, ale z nimi jest jeden problem-prawie nie mówią po angielsku. Przez te kilka dni poznaliśmy już na prawdę dużo ludzi, a tak na prawdę po angielsku mówiły ze 3 osoby. Poza karaluchami to jeden z największych minusów w Moskwie. Wracając do zwiedzania, najpierw pojechaliśmy na taras widokowy przy jakimś centrum handlowym, w sumie nic specjalnego, ale i tak było fajnie. Później poszliśmy pieszo na plac czerwony i pod Kreml. Tam pierwszy raz mnie zatkało. Cerkiew Wasyla Błogosławionego na zdjęciach wygląda pięknie, ale dopiero na żywo robi tak wielkie wrażenie. Później pokręciliśmy się pod murami Kremla i wróciliśmy do akademika. Tam, dalej nie mieliśmy internetu, więc z braku zajęcia poszliśmy do sklepu. Wróciliśmy do pokojów, a wieczorem poznaliśmy pierwszą większą grupę Rosjan z wyższych pięter. W międzyczasie pojawiły się dziewczyny, które doleciały do nas na koszt LOT-u, który wziął na siebie winę, ze względu na opóźnienie na połączeniu z Gda do Wa-wy. Dzięki temu dziewuszki pospały Mariocie za free i miały jedną nockę mniej z karaluchami. Wracając do tych Rosjan, spoko ludzie, bardzo pozytywnie nastawieni do życia i do Polaków! Traktowali nas jak swoich, tylko takich trochę ułomnych, bo niepotrafiących gadać po rosyjsku :D Niemniej jednak po kilku toastach gadaliśmy już w jednym języku, właściwie trudno powiedzieć w którym, ale chyba najbardziej po angielsku z jednym chłopakiem, który nas tłumaczył. 

Środa - 13.07 

Poligon


Nie, nie wojskowy :D poligon to laboratoria uczelni, która nas tutaj zaprosiła. Jest to odkryta przestrzeń znajdująca się pod Moskwą, na której przeprowadzane są badania ogumienia, nawierzchni dróg itp. (uczelnia zajmuje się głównie motoryzacją). Ciężko jest mi powiedzieć co to właściwie jest, bo tam nie dotarłem ;P Rosjanie okazali się mocnymi zawodnikami, a dodatkowo zapomniałem wcześniej przestawić czas w telefonie i budzik zadzwonił, ale o godzinę za późno. Tak czy inaczej czterech z nas spędziło czas nic nie robiąc w akademcu. Dostaliśmy za to później trochę zjebów, ale nie ma co ukrywać, należało nam się, bo ostatecznie to są praktyki, a nie tylko wycieczka. Dzień jakoś zleciał, a wieczorem pojawiła się kolejna grupa Rosjan, która chciała nas przywitać. Z grzeczności nie odmówiliśmy :) . Nieoczekiwanie nasze wcześniejsze zapasy dość szybko się skończyły, a to pociągnęło za sobą falę przypału. Najpierw nieoczekiwana kontrola na wejściu spowodowała straty, a później jeszcze wbita do pokoju... Wtedy wydawało się, że to tylko lekki problem, ale kolejnego dnia...

Czwartek - 14.07 

MADI


MADI, czyli MOSCOW AUTOMOBILE AND ROAD CONSTRUCTION STATE TECHNICAL UNIVERSITY, to nazwa uczelni, na której odbywamy praktyki. W czwartek zaplanowane mieliśmy laboratoria w budynku głównym, Już przed wejściem dowiedzieliśmy się, że porozmawiamy jeszcze tego dnia z panią prorektor o naszych dotychczasowych poczynaniach. Laboratoria zeszły na dalszy plan, choć były fajne, szczególnie symulator jazdy samochodem. Najważniejszym punktem było jednak wspomniane spotkanie. Panie rektor dość mocno pogroziła nam palcem, przedstawiono nam również regulamin na piśmie. Zakazuje on wszystkie poza spaniem, ale musieliśmy go podpisać. W sumie to wiadomo, że coś takiego istnieje, szkoda tylko, że tylko od nas wymaga się czegokolwiek, bo Rosjanie robią co chcą, Chińczycy w środku nocy drą się w windach (to też jest swego rodzaju ciekawostka, obsługuje tylko od 5 piętra w górę, drzwi zamykają się od razu po otwarciu, a sama winda rusza jeszcze przy otwartych lekko drzwiach), Hindusi robią carry, a cholera wie kto wyrzuca butelki przez okno. Dotarło jednak do nas, że jesteśmy w zaproszeni i ktoś coś chce nam udowodnić, więc nieco odpuściliśmy. Tylko dziewczyny nadal nie ogarnęły o co kaman i balowały. 




Piątek - 15.07 

Wystawa


Piątek był dniem zwiedzania Wystawy Osiągnięć Gospodarki Rosyjskiej, a wcześniej Radzieckiej. Znowu mieliśmy studentów do pomocy, którzy nie mówi po angielsku.... Pojechaliśmy tam z nastawieniem, że zobaczymy całkiem fajne rzeczy, a okazało się, że nie wejdziemy do pobliskiego Muzeum Kosmonautyki, które nawet przez uchylone drzwi nas bardzo zachęcało, bo brakuje kasy od rosyjskiej uczelni, weszliśmy więc na teren wystawy, a tam na start tylko ładne budynki i fontanny, dopiero pod koniec wystawy doszliśmy do jakiś interesujących obiektów, m.in. modelu rakiety (nie wiemy czy wycelowanej w Warszawę), jakiegoś starego wahadłowca, helikoptera i myśliwca, które podobno nadal służą w polskiej armii. Znaleźliśmy też samolot, podobny do tego co nam się zgubił, ale nie mamy jeszcze czarnych skrzynek ;) Weszliśmy w końcu do jakiegoś budynku, w środku było sporo radzieckich osiągnięć techniki, ale też przedstawiona praca organizmu itd. Takie Centrum Nauki Kopernik, ale w gorszym wydaniu. Nic nas nie zaskoczyło, poza rozwiązaniami dotyczącymi TV, bo nie wiedziałem wcześniej soczewek wodnych w telewizorach, zawiódł nas natomiast symulator wybuchu bomby atomowej, bo właściwie to tylko głośniki i kilka żarówek. później wymęczeni chodzeniem wróciliśmy do akademika, większość poszła spać a wieczorkiem wyszliśmy na JEDNO piwo. Skończyło się na kilku, ale bez przesady. Poznaliśmy kolejnego Rosjanina, który koniecznie chciał nas zabrać do siebie do domu na powtórkę meczu... trochę dziwny element. Właściwie to on nas zagadując nakłonił nas do pójścia spać. Dziewczyny znowu balowały na mieście.

Sobota - 16.07

A sobota jeszcze trwa, więc wszystkiego się dowiecie :D