sobota, 23 maja 2020

SPF - co oznacza?



SPF - współczynnik ochrony przeciwsłonecznej, czyli angielskie sun protection factor, ale co oznacza wartość SPF 50 na kremach do opalania? Jaka jest maksymalna wartość SPF? Czy jest sens stosować kremy z wysokim współczynnikiem SPF? Czy opalę się z kremem SPF 50? Jakie substancje dają ochronę przeciw promieniowaniu słonecznemu? Na wszystkie te pytania odpowiem niżej.

Współczynnik ten jest wykorzystywany na kremach, olejkach czy emulsjach do opalania, ale nie tylko. Można spotkać kosmetyki makijażowe z filtrem słonecznym takie jak podkłady do makijażu. Ogólnie jest to pojęcie kosmetyczne, ale z czasem zostało również przyswojone przez firmy produkujące ubrania, szczególnie dziecięce lub przeznaczone do surfingu pod postacią oznaczenia UPF. W praktyce jest to jednak stopień ochrony przed promieniowaniem UVB.
Kombinezon dla dziecka z filtrem UPF 50+ marki Close


Spotykane wartości w oznaczeniach to liczby z zakresu od 2 do 50+ i właśnie to ostatnie oznaczenie jest maksymalną wartością, jaką można podać na opakowaniu kosmetyku. Nie da się w określić wyższej wartości niż 50 SPF, ponieważ pomiar może być zależny od czynników zewnętrznych. W praktyce wartość SPF to wielokrotność czasu, po której dojdzie do oparzenia słonecznego. Nie zdziwcie się, jezeli na wycieczce do USA lub Australii nie będziecie mogli kupić kremu z filtrem wyższym niż SPF 30+. Tam prawo pozwala na takie maksymalne oznaczenie. 

Kremy z filtrami powinny być stosowane przez nas przez cały rok, ze względu na to, że ilość promieniowania UVB nie jest związana z temperaturą, a jedynie z nasłonecznieniem. Nadmierne wystawienie na promieniowanie prowadzi do oparzeń i uszkodzeń skóry. Kolagen w skórze może rozpadać się pod wpływem promieniowania UVB, co prowadzi do utraty jędrności skóry, uszkodzeń komórek skórnych, a również do chorób nowotworowych skóry w tym do czerniaka. Szczególnie istotne jest stosowanie kremów z filtrem w miejscach, gdzie skóra jest cienka i wystawiona na Słońce bezpośrednio. Dotyczy to również dzieci, których grubość skóry może być nawet kilkukrotnie mniejsza niż u osób dorosłych.

Substancje odpowiedzialne za współczynnik ochrony przeciwsłonecznej można podzielić na chemiczne (sztuczne) i fizyczne (naturalne). Pierwsze skupiają się głównie na absorbowaniu promieniowania, natomiast drugie na jego odbiciu. Skuteczność jednych i drugich jest zależna od ich rodzaju, zawartości i ilości warstw kremu. Kremy z filtrami mineralnymi są droższe, za to nie są szkodliwe dla środowiska. Ocenia się, że substancje w filtrach chemicznych są współodpowiedzialne za zanikanie raf koralowych w ocenach. 


Mineralne kremy z filtrem SPF marki Alphanova Sun
Źródła:

wtorek, 19 maja 2020

Czy to już ten czas?

Może cześć z Was wie, może nie. mieszkam jakiś czas sam w Warszawie. Narzeczona została na północy więc mam więcej czasu na przemyślenia i obserwowanie tego co się dzieje wokół nas. Wydaje mi się, że biorąc pod uwagę wszystko, to w Polakach za chwilę nastąpi zmiana, zmiana pokoleniowa, zmiana myślenia, zmiana wartości. 


Z bliska widzę teraz jak jesteśmy przytłoczeni naszą władzą. Brakuje na prawdę niewiele, żeby ruchy typu AgroUnia doprowadziły do przełamania impasu. Póki co wszyscy zgromadzeni w tym środowisku, a przynajmniej tak to wygląda obserwując media. Ciężko jest znaleźć obiektywne źródła odnośnie całego tego środowiska, ale wydaje się, że to może być nowy Andrzej Lepper i tak jak 20 lat temu śmiano się z AL. tak teraz jest podobnie z nowymi przedmiotowcami.

Nie wiem, docześni mają tyle charyzmy ile miał AL, nie wiem też do czego dążą, ale jeżeli nie oni, to za chwilę pojawi się nowa siła. Mam nadzieję, że przyniesie nową jakość. Czerwone twarze czerwonych legitymacji odejdą, walczyły 30 lat, zmieniały fronty, ugrupowania, ale nasza "elita polityczna" od 30 lat kręciła się wokół ograniczonej grupy może 1000 osób. Ci ludzie w większości swoje kariery polityczne rozpoczynali w dawnym układzie i chyba nie potrafią myśleć inaczej, niż wtedy wpajano im w głowę. 

Teraz potrzebujemy realnie nowej władzy. Władzy, która będzie potrafiła nie tylko ładnie mówić i obiecywać, ale zrozumie też to 11111100100. Przychodzi nowa era, której niestety zamknięte stare głowy nie potrafią przyswoić i mimo, że ze smart fonem w ręku, z tabletem w aktówce, z komputerem w biurze, ale muszą odejść. Starczy nam dziadków głaszczących koty, impotentów intelektualnych w skali XXI wieku.

Nie chcę być źle zrozumiany, ja nie chcę nikogo obrazić, chodzi o to, że ich czas minął. 40 czy 50 lat kariery politycznej, to wynik nieosiągalny dla mojego pokolenia. świat rozwija się logarytmicznie - im wyższy poziom rozwoju, tym szybciej on następuje i mam pełną świadomość tego, że ja za te wspomniane 40 czy 50 lat będę zachowywał się nie jak impotent intelektualny, tylko raczej jak trup. Już nie potrafię tego, co potrafi większość 12 latków, ale potrafię to, czego nie potrafi większość 40 latków. Naturalną koleją rzeczy jest zmiana - a skoro ona następuje w jednym aspekcie, to nastąpi też w innym.

Nie potrafię tylko zrozumieć, skąd w nich takie przywiązanie do polityki, do władzy? Kwestia pieniędzy, strachu przed koniecznością odnalezienia się w normalnym otoczeniu? A może rzeczywiście jest tak, że jak raz poczuje się władzę to chce się więcej i więcej?
Nie wiem i nie potrafię tego zrozumieć. Może kiedyś sam odpowiem na te pytania, ale to wymaga zmiany nie tylko w Sejmie, ale też w głowach wszystkich Polaków. Zrozumienia, że w życiu działają prawa fizyki i nic nie bierze się z niczego, że ich głos jest decyzją, czy są manipulowani, czy są samodzielnie myślącymi ludźmi.

Obawiam się jednak, że to nawet nie jest kwestia manipulacji. Od małego byliśmy uczeni, że bezpieczne opcje są najlepsze, a jeszcze wcześniej sądziliśmy, że zakryte oczy nas chronią przed złem. Teraz większość wybiera bezpieczną opcję dla siebie, z pewną pensją minimalną, z ochroną zdrowia narzuconą odgórnie, ze wszystkimi pseudo przywilejami. Co z tego, że każdy narzeka na wszystko wokół skoro i tak nie próbuje zmian. 

Czy uważam zatem, że Polacy to naród wygodnych, leniwych tchórzów? Tak. Nie podejmiemy jako społeczeństwo odważnych decyzji, dopóki nie stanie się coś, co nas zjednoczy. Nie lubię oceniać historii i odwoływanie się w tym momencie jest pewnie nie na miejscu, bo jest ona usłana krwią, łzami i potem ludzi odważnych, tylko cała nasza odwaga odeszła. Nie ma nawet sensu patrzeć wstecz, bo co z tego, że Niemcy nas zaatakowali i przegrali wojnę, skoro to teraz my i cała Europa, ta sama, która te Niemcy pokonała musi ich słuchać, co z tego Kościół powstał w oparciu o wiarę w Boga, skoro teraz karmi się krzywdą dzieci i pieniędzmi ubogich. Historia jest dobra jako lektura, jako wieczorna opowieść przy stole, jako wspomnienie tego co może się zdarzyć, ale to nie historią karmimy swoje żołądki, to nie historią podbijamy kosmos, to nie historią dążymy do zwalczania chorób. To wizja tego co przed nami, prowadzi nas do przodu. Właśnie dlatego potrzebujemy zmian, zmian w polityce, w rodzinach, w szkołach, w Kościele, w Polsce...

środa, 15 marca 2017

Wróciłem!!!

Cześć Wam wszystkim, nie było mnie tu dość długo, ale wreszcie znalazłem trochę czasu, żeby coś naskrobać :) W między czasie wydarzyło się sporo ciekawego na świecie, w Polsce, ale też w moim życiu. O czym więc napisać? O wszystkim się nie da, poza tym byłby to raczej post niskich lotów, trzeba więc wybrać coś ciekawego... Chwalić mi się, że zostałem inżynierem nie chce... (tak, właśnie udawałem skromność), sytuacja międzynarodowa jakoś się ustabilizowała, co oznacza, że jest tak samo niestabilna jak była wcześniej i wojna wisi na włosku, "Kierownik Państwa" nadal w formie, kobiety oczekują przywilejów... o czym tu pisać... No dobra, wracam, a to wina Tuska :D


Wszyscy już wiedzą, że Tusk będzie przez kolejne 2,5 roku Przewodniczący Rady Europejskiej, czyli kimś w rodzaju premiera albo prezydenta Europy, chociaż według mnie to bardziej rzecznik, bo sam raczej nic nie może. Rola trochę kijowa, bo obrywasz od wszystkich, za to, że czytasz coś po angielsku, a sam tego za bardzo nie rozumiesz. Ma to jednak swoje plusy, po pierwsze hajs się zgadza, a po drugie wszyscy Cię znają. Teoretycznie każde Państwo w UE chciałoby mieć na tym stanowisku swojego rodaka, bo jednak może coś ogarnąć. Taka Litwa to może sobie pomarzyć o stanowisku gdziekolwiek, a mają podwójnie przewalone, bo nawet nie ma szans, żeby była u nich siedziba czegokolwiek. Są więc w UE, wypełniają wszystkie swoje obowiązki i zbytnio się nie odzywają. My jednak Litwą nie jesteśmy, a raczej oni już nie są Polską :). Mamy trochę większe znaczenie w tym całym rozpiździelniku nazywanym "Wspólnotą", bo wspólne to są co najwyżej składki członkowskie. Rządzą państwa największe, to one kreują politykę całej Unii. My mamy to szczęście, że jesteśmy jednym z największych państw członkowskich, więc czasami ktoś nas słucha.

Rada Europejska


Warto na początku wyjaśnić czym jest Rada Europejska. Składa się ona z przedstawicieli każdego z państw należących do UE w postaci premiera lub prezydenta. Oznacza to, że niezależnie od wielkości państwa każdy ma jeden głos. Dodatkowo w obradach uczestniczą przewodniczący Rady Europejskiej i Komisji Europejskiej. Na tą chwilę jest to 30 osób. Wszystko brzmi fajnie, ładnie wygląda i w ogóle, każdy jest równo traktowany itd., ale zasadniczo to gówno prawda. Zazwyczaj wszystkie głosowania rozgrywają się dużo wcześniej, Duże i wpływowe państwa wywierają nacisk na mniejsze, ustalają między sobą głosowania i wszystko załatwia się innymi sposobami niż demokracją. To ma po prostu sprawiać pozory równości, ale tak nie jest. Na tym szczeblu władzy kto jest silniejszy, ten dyktuje warunki. Szantaż (nazywana ładnie negocjacjami) jest tam na porządku dziennym. Nie ma tam przyjaźni, są tylko interesy. Kto się potrafi tam odnaleźć i tak wkręcać innych, że zawsze urwie dla siebie to co chce, a przy okazji zrobi dobrze komuś innemu, jest po prostu dobrym politykiem. My mamy jednak z tym problem...

Przewodniczący Rady Europejskiej


Wydawałoby się, że powinno nam zależeć na tym, żeby mieć swojego człowieka na czele Rady. To ten człowiek udziela głosu, jest też de facto mediatorem między poszczególnymi premierami czy prezydentami. Reprezentuje też Radę poza jej obrębem. Sam nie głosuje, ale może tak kierować obradami, że komuś jest łatwiej, a innym trudniej. Co to oznacza w praktyce? Jak już siedzi sobie ta ekipa przy stole i gada, to ten jeden koleś mówi: "Angela, teraz Ty mówisz, słuchamy" albo "Beata, siadaj i się zamknij, bo gadasz pierdoły". Poza tym jak już zaczną się szarpać za włosy, to on jest odpowiedzialny za to, żeby obie się nie pozabijały. Podkreślam jeszcze raz, Ten typek NIE GŁOSUJE, NIE DECYDUJE, NIE WYPOWIADA SIĘ, on tylko tam sprząta, ale chyba lepiej, żeby to był nasz, niż obcy.

Co zrobiła Polska?


Miałem to zatytułować: "Co zrobił polski rząd?", ale niestety, my go wybraliśmy i choć się często z nim nie zgadzamy, to z zewnątrz nikt nie widział Pani Premier, tylko wszyscy śmiali się z Polski. Jesteśmy wyjątkowym krajem. Mogliśmy załatwić sobie kilka spraw, ugrać coś dla siebie tylko na tym, że zagłosowalibyśmy na swojego. No kurde! Przecież to sytuacja idealna! ale nie... zapomniałem, przecież jest coś takiego jak "Wielki honor, małego człowieka". Jak przegrywało się tyle razy, to teraz przy każdej okazji trzeba próbować się odegrać, nie patrząc na to, że przy okazji przegrywa się w 27 małych wojnach. Przy okazji można było tak wszystkim zamieszać, że samemu zyskałoby się na każdym froncie. Pokazać łaskę Pana dla Tuska, wynegocjować coś od większych, a przy okazji pokazać w kraju jak racjonalnie prowadzi się politykę zagraniczną. No cóż, tak już musi być w tym kraju, że wszystko jest nie właściwie.

A co z Donaldem?


Czy Donald Tusk to dobry wybór na to stanowisko? Raczej nie.
Czy Donald Tusk załatwia jakieś interesy dla Polski? Nie.
Czy Donald Tusk powinien być dalej na tym stanowisku? Tak.
Wyczuwacie brak zgodności w tych odpowiedziach? Może się tak wydawać, ale wcale tak nie jest. Są o wiele lepsi kandydaci na to stanowisko, nawet wśród polskich polityków, ale żaden z nich nie ma szans, żeby się tam wbić (ewentualnie Buzek, ale bardzo małe). Donald nie załatwił też nic dla Polski, ale nie ma raczej takiej władzy, żeby to zrobić. Poza tym stawia mu się zarzut, że słucha Niemiec i to jest jedna ze śmieszniejszych rzeczy, bo kogo ma słuchać? Najważniejszego członka UE, który sam decyduje o wielu sprawach (pomijając fakt, że UE rynkiem zbytu dla towarów wytwarzanych w tym kraju - sytuacja idealna, decydujesz co kto ma kupować i od razu podajesz ulotkę, ale to temat na długi post), czy kraju, który sam nie może się wewnętrznie dogadać? Który łamie prawo i własną konstytucję? Którego od kilku lub kilkunastu lat największym wrogiem jest ono samo? Wybór jest prosty. Dochodzi do tego aspekt prywaty oraz to, że samemu się kiedyś było w tym systemie autodestrukcji. Tak czy inaczej, kto by nie został przewodniczącym Rady, musiałby słuchać Niemiec i miałby tak samo mało możliwości jak Tusk. Jedyne czego ciągle brakuje, to dobrej woli z obu stron barykady w Polsce.

Podsumowując, to co zrobił rząd PiS-u, głosując przeciwko Tuskowi, ośmieszyło nas. Pokazało też, jak mało wsparcia ma obecny rząd ze strony państw, którym tak bardzo zaufał, czyli np. ze strony Węgier. Sytuacja, w którym rozgrywało się karty, a na koniec zrzuciło pokera, ze względu na własne widzi mi się jest niedopuszczalna. Z drugiej strony Tusk przez lata, w których był premierem dopuścił do tak dużych przekrętów w naszym kraju, że należy go z tego rozliczyć, ale brudy należy prać w kraju, a nie tam, gdzie patrzą wszyscy (to też wpisuje się w rządy PiS-u, bo ostatnio padła propozycja, aby zakazać stawiania pralek w kuchni, co jest absurdem) :D

poniedziałek, 3 października 2016

Czarny protest

Dzisiaj w wielu miastach w Polsce miał miejsce "czarny protest". Jego głównym celem było zablokowanie proponowanych zmian dotyczących zmian (całkowity zakaz aborcji) oraz przeforsowanie własnych propozycji organizatorów (całkowicie dostępna aborcja), ale czy to ma jakiś sens?


W Polsce od ponad 20 lat obowiązywał zapis dopuszczający aborcję jedynie w trzech przypadkach:
1. Jeżeli ciąża zagraża życiu i zdrowiu matki
2. Jeżeli płód posiada nieuleczalne wady genetyczne
3. Jeżeli do zapłodnienia doszło w wyniku gwałtu

Wiele osób nazywa to kompromisem, ale według mnie był to po prostu konieczny zapis. Prawo aborcyjne było jednym z nielicznych zapisów polskiego prawa, który nie był skrajny, ale za to bardzo logiczny i kompletny. Żeby lepiej zrozumieć zagadnienie trzeba przyjrzeć się szczegółom, czyli wyjaśnić co oznaczały poszczególne zapisy.

Ciąża w wielu przypadkach może zagrozić życiu i zdrowiu matki. Są schorzenia, które objawiają się dopiero w trakcie ciąży, a mogą one spowodować np. utratę wzroku matki. Zdarzają się też przypadki, w których zarodek zagnieżdża się w jajowodzie, a nie w macicy. Niby mała różnica, ale macica się rozciąga, a jajowód pęka, powodując krwawienie wewnętrzne i może prowadzić do śmierci. Według propozycji, która jest rozpatrywana w Sejmie nawet w takich przypadkach nie będzie można pomóc mamie, mimo, że zagraża to jej życiu, a w wielu przypadkach po wyleczeniu taka kobieta może urodzić zdrowe dziecko. Poza tym po pęknięciu jajowodu usuwa się cały jajnik, a wtedy kobitka raczej już nie urodzi (chyba, że ma zamrożony jakiś zarodek, ale to przecież "złe in vitro" i nie po bożemu). 

Przypadek drugi, w którym płód posiada nieuleczalne wady genetyczne. To chyba ten zapis wzbudza najwięcej kontrowersji wśród "obrońców życia" (którzy dość łatwo chcą zabijać matki). Wadą genetyczną jest np. zespół Downa. Osoba z trisomią 21 chromosomu może dość normalnie żyć, choć zazwyczaj będzie potrzebowała wsparcia do końca życia. Zdarzają się jednak inne wady, np. trisomia chromosomu 13 lub 18, wtedy wady są dużo poważniejsze i te dzieci po urodzeniu umierają. Są też wady, które powodują, że płód rozwija się chociażby bez serca, albo głowy. Taki zarodek będzie rósł, ponieważ jest połączony pępowiną, ale po urodzeniu nastąpi śmierć dziecka. O ile zgadzam się z tym, że dzieci, które mogą żyć mimo wady genetycznej powinny się rodzić, o tyle nie rozumiem, po co krzywdzić rodziców zmuszając ich do pogrzebu dziecka, które nie miało szans na życie?

Trzeci przypadek to nierozwiązywalny problem. Gwałt sam w sobie jest ogromną krzywdą dla kobiety. Gościowi, który się tego dopuszcza powinno się obcinać jaja przy samej dupie, ale to inna kwestia. Z jednej strony kobieta może urodzić dziecko i je oddać do adopcji. Małe dzieci zazwyczaj znajdują rodziców, więc ok, ale kobieta będzie żyła ze świadomością, że oddała swoje dziecko, jakby nie było. Kolejną możliwością jest wychowanie takiego dziecka, ale czy będzie ono traktowane w sposób taki sam jak dziecko z własnego związku? Czy nie będzie przypominało traumy związanej z gwałtem? Brutalności oprawcy? Nie wiem. Z drugiej strony poddanie się adopcji, też może budzić świadomość uśmiercenia własnego dziecka. Taka sytuacja nie ma dobrego rozwiązania, ale chyba lepiej, jeżeli ofiara może wybrać, chociaż to niech jej pozostanie. Poza tymi aspektami jest jeszcze coś innego. O ile dorosła kobieta w ciąży to nic zaskakującego, to co ze zgwałconymi dziewczynkami w ciąży? Może większość z Was się zastanowi zanim coś powie, ale zawsze trafi się ktoś, kto powie "młoda się puściła". Słowa bolą jeszcze bardziej niż czyny. Myślicie, że taka dziewczyna podejdzie i powie komuś, kto ją tak skomentował, że została zgwałcona? Nie sądzę. Co tu wiele gadać, gwałt jest zawsze złem, ale czy możemy decydować o losie niewinnej ofiary? A jeżeli w wyniku traumy i ciągłych komentarzy ze strony otoczenia taka kobieta popełni samobójstwo to zadziałamy w ochronie życia?

A może dopuśćmy aborcję dla wszystkich? Zaciążyła to zrobi się skrobankę i po problemie. NIE! To już jest zupełnie inna kwestia. Zgadzam się, że już zarodek to życie (co innego plemniki pędzące w kierunku komórki, póki nie zdążą, to nadal plemniki, takie same jak te na w spływie po masturbacji, a komórka to komórka, jak ta na podpasce, czyli tabletki 72h nie są złe, bo nie dopuszczają do zapłodnienia) i nie można dopuścić do sytuacji, w której każda kobieta może iść i usunąć swoje dziecko. Świadomy stosunek, to świadomy stosunek. Wiesz, że idąc do łóżka możesz zajść w ciążę, nawet pomimo antykoncepcji, to licz się z tym. Ważna jest też edukacja, bo jeżeli dzieciaki wierzą, że można zajść w ciążę całując się lub idąc w drugą stronę, sądzą, że za pierwszym razem błona dziewicza je ochroni przed ciążą, to znaczy, że też jest coś nie tak. Problem w tym, że nauczyciele nie wiedzą jak o seksie rozmawiać, a czasami boją się o pewnych rzeczach mówić, bo rodzice się oburzą. 

Według mnie po co mieszać w czymś, co było dobre? Czy w tym kraju nie może być kwestii apolitycznych, a nasz kraj ma się stać tak zależny od religii jak ISIS? Sam jako osoba wierząca mam swoje przekonania, ale nie zmuszam innych, aby żyli według moich wierzeń, mam nadzieję, że nasze władze też to zrozumieją.

Moskiewskie dzienniki 3


Na początek muszę Was wszystkich przeprosić. Obiecałem pisać regularnie a wyszło... jak zawsze. Przyczyn było kilka, brak czasu, problemy z internetem, wódka, piwo... dobra, co ja będę wkręcał, nie chciało mi się i już :D Tak czy inaczej, przejdźmy do ostatnich wydarzeń z Moskwy.


Niedziela - 17.07 

Darwin

Jako, że spaliśmy dość krótko niezbyt chętnie wybraliśmy się na kolejny zaplanowany wyjazd, ale skoro każą... Tym razem celem naszej wyprawy miało być Muzeum Darwina - pierwsza myśl: "brzmi fajnie". Kiedy już dotarliśmy na miejsce okazało się, że wcale tak fajnie było. MADI nie przewidziało dla nas środków na wejście w część płatną, więc musieliśmy się zadowolić wystawą darmową. No dobra... idziemy. W tym momencie nie wiem co napisać, nasuwa mi się "a mogliśmy nie iść", to chyba byłoby dość trafne. Część bezpłatna okazała się wystawą wypchanych zwierzątek i częściowo plastikowych odlewów. Dzieci, które tam były wyglądały na zadowolone, ale nas jakoś nie specjalnie to interesowało. Ostatecznie mnie uratowała kanapa, na której mogłem się w spokoju zdrzemnąć :D. Po wszystkim wróciliśmy do akademika dość mocno zdegustowani atrakcją.

Poniedziałek - 18.07 

Wolne

Wolny dzień! W końcu można było poleżeć nic nie robiąc, a w między czasie porobić porządki ze swoimi rzeczami. Pranie za praniem, normalne życie, nie specjalnie jest co opowiadać, może poza tym, że okazało się, że zakaz picia alkoholu dotyczy nas nie tylko na terenie obiektu, ale w całej Moskwie... Powrót po dwóch piwkach wypitych na mieście zakończył się spotkaniem z kierownikiem ochrony i pisaniem jakiś głupich oświadczeń. Nie ma co oszukiwać, poczuliśmy się jak w więzieniu przez tego pajaca.


Wtorek - 19.07 

Pszczółki...

Wtorek miał zaplanowaną kolejną z atrakcji, które wcale atrakcyjne dla nas nie były. Właściwie odebraliśmy to jak wyjście na spacerniak. Pojechaliśmy do parku, w którym pokazano nam jak mieszkają pszczółki. Właściwie tyle z tego zapamiętałem, no może jeszcze to, że przy rzece Moskwa stał meczet, a niedaleko od niego synagoga. Kontrast kulturowy tego miejsca był porównywalny do kontrastu architektonicznego całej Moskwy. Tak czy inaczej wyjście raczej nieudane.

Środa - 20.07 

Deszcz

Rano usłyszeliśmy, że jedziemy do kolejnego parku. Wtedy przez głowę przeszła krótka myśl: "kurwa, ile można". Na miejscu okazało się, że tym razem było warto. Wyszliśmy z metra, a przed nami... łuk tryumfalny. Dalej widać było moskiewskie centrum biznesowe. Trzeba im przyznać, że robi wrażenie. W samym parku też sporo atrakcji. Stoi tam obelisk mający 140 metrów wysokości (też robi wrażenie). W samym parku znajduje się muzeum wojny ojczyźnianej. Łaziliśmy w okopach, oglądaliśmy różne rodzaje sprzętu wojskowego z początku XX wieku, a wtedy zaczęło lać. Miał to być przelotny deszczyk, ale w Rosji wszystko jest większe, przelotne deszczyki też. Lało około godziny deszczem, po którym w Galerii Bałtyckiej zaczęłyby pływać ryby (aaa... sory, już pływają :D). Ostatecznie tam mocno nie zmokliśmy, bo schowaliśmy się do psudo hangaru, pod którym znajdowała się wystawa lotnicza. Przeczekaliśmy ulewę i poszliśmy dalej. Okazało się, że to nie jest przelotny opad, tylko przelotne OPADY! Deszcz złapał nas ponownie, tym razem nie było się gdzie chować. Ja akurat miałem foliowy płaszcz, ale zaprosiłem pod niego 3 osoby, część zmieściła się pod parasolem, który ktoś zabrał. Ostatecznie udało wyjść się z suchą głową, ale mokrymi nogami. Połowiczny sukces, ale chociaż było śmiesznie :D Po powrocie odbyło się masowe suszenie ubrań i butów. Ja byłem padnięty...



Czwartek - 21.07 

Zajezdnia

Jedna z atrakcji, o których wiedzieliśmy już w Polsce i z góry było wiadome, że będzie ona lipna - zajezdnia autobusów gazowych. Oprowadzający starali się nas przekonać o wyższości rosyjskiej myśli technicznej, o wyśrubowanych normach i genialnych rozwiązaniach. W gruncie rzeczy autobusy jak autobusy, niby gazowe, ale u nas tez takie są, a nawet lepsze, więc o czym mowa? Nikt chyba nie brał do końca poważnie tego co nam mówili, bo warsztat naprawczy wyglądał na wypucowany specjalnie na nasze odwiedziny. Poza tym te wszystkie normy techniczne, rozwiązania technologiczne i cała procedura eksploatacji była raczej wątpliwa i chyba tak samo przestrzegana jak przepisy ruchu drogowego w Rosji. Po zwiedzaniu obiektu zaproszono nas do stołówki pracowniczej. Darmowy obiad? Spoko. Ta... ni chuja. Nie dość, że zapłaciliśmy dwa razy więcej niż za nasz codzienny obiad, to jeszcze był on odgrzewany w mikrofali. To jeszcze nie koniec. W Rosji pojęcie przypraw jest chyba mało znane. Dania tam podane to było przyjmowanie masy żywieniowej, bez smaku, bez wartości. Masakra! Nie polecam próbować takich miejsc. 

Piątek - 22.07 

Nudy

Kolejny wolny dzień, tym razem już nie było prania, były nudy. O ile wcześniejszy wolny dzień był nam potrzebny, żeby pewne sprawy pozałatwiać i odpocząć po emocjach, to ten wolny dzień był zwyczajnie nijaki. Sami szukaliśmy sobie atrakcji, ale co zwiedzać? Część pojechała w miasto, część łaziła bliżej. Ja akurat byłem z tych drugich, co poznawali bliższą okolicę. Nocny spacer okazał się świetnym rozwiązaniem, miała być godzina, może dwie, a wyszły 4. Niby tylko spacerek, ale było fajnie.


Sobota 23.07 

Moscow RaceWay

No i o to właśnie chodzi! To nie była atrakcja, to było coś więcej! Pojechaliśmy na tor wyścigowy 100 km od Moskwy. Po drodze nie widzieliśmy nic poza lasami i barszczem sosnowskiego (skrzywienie już mam, bo liczyłem, że zobaczę rosyjskie pola uprawne, ale nic z tego!). Dotarliśmy na tor po ponad godzinie jazdy i już wiedzieliśmy, że będzie fajnie. Weszliśmy na trybunę. Obejrzeliśmy wyścig jakiejś mniejszej kategorii wyścigowej, a później zostaliśmy zaproszeni na pit lane. Tam oglądaliśmy samochody wyścigowe kilku teamów. Później weszliśmy na loże VIP i to było coś! W końcu poczuliśmy się docenieni i dowartościowani. Zaproszono nas na poczęstunek i w przeciwieństwie do kuchni w zajezdni nie musieliśmy za to płacić i było to bardzo smaczne. Spędziliśmy tam dość dużo czasu, ale najlepsze i tak było dopiero przed nami. Dowiedzieliśmy się, że czeka nas przejazd po torze i wtedy rozkminy: "ale czym? busem czy jak?". Nie wiedzieliśmy co nas czeka do ostatniej chwili. Zeszliśmy na tor i podjechały po nas safety cary - Mercedesiki AMG WOW!!! Chwila czekania na swoją kolej i wsiadam. Tylna kanapa, ale co to za różnica. Przyśpieszenie tego auta było na tyle duże, że ciężko było utrzymać głowę oderwaną od zagłówka, po chwili hamowanie ze 150km/h do 60km/h i znowu wcisk. Długa prosta a na blacie już ponad 200km/h. Szkoda, że nie była trochę dłuższa, bo zegar kończył się na 380, więc autko miało jeszcze trochę możliwości :D. Tak czy inaczej, kółko w tempie wyścigowym to było coś, czego raczej prędko drugi raz nie doświadczę. Po wszystkim wróciliśmy do akademika z bananami na mordach.
Wydawać by się mogło, że atrakcji jak na jeden dzień było dość, ale nic z tego. Wieczorem ruszyliśmy z kolejną próbą podbicia moskiewskich klubów. Tym razem ekipa była większa, ale w niczym to nam nie pomogło. Znowu nas nie wpuścili. Dość szybko się rozdzieliliśmy. Ja byłem w grupce, która planowała szybki powrót. Trafiliśmy na młodego taksówkarza, który nie znał angielskiego, ale jego pozytywne nastawienie pozwoliło nam się dogadać. Wioząc nam co chwila proponował albo striptiz albo prostytutki :D Ogólnie śmieszny gościu, pomylił drogę, ale to nie stanowiło dla niego większego problemu. Po włączeniu awaryjnych cofał jakieś 500m pod prąd na dziesięciopasmowej ulicy. W Moskwie to chyba norma :) Tak czy inaczej dotarliśmy do akademika cali i poszliśmy spać.

Niedziela - 24.07 

Kolejne wolne

Kolejny dzień wolny. Tym razem okazał się przydatny, bo pojechaliśmy kupować pamiątki. Trafiliśmy na bazar gdzie sprzedaje się wszystko. Jak to w takich miejscach bywa cena jest tutaj zmienną. Handlarze mają chyba jakieś dość rozbudowane algorytmy dotyczące możliwych przecen lub dodatków. Co ciekawe wszyscy działają w bardzo zbliżonych ramach cenowych nawet przy negocjacjach. Wracając do samego bazaru, poza pamiątkami można tam było kupić wszystko (włącznie ze skórą z wilka, częściami do czołgów, odznaczeniami wojskowymi). Sądzę, że jak ktoś odpowiednio długo by szukał, to byłby w stanie nabyć tam głowicę jądrową, albo dwie z obniżoną ceną. Ciekawe jest również to, że wszyscy brali nas za Czechów, ale jak słyszeli, że jesteśmy z Polszy, to się cieszyli i zaczynali opowiadać jak to kiedyś u nas byli. W każdym razie dzień uznaję za udany, bo w takich miejscach jest klimat, którego nie da się skopiować. 



Poniedziałek - 25.07 

Planetarium

W poniedziałek pojechaliśmy do planetarium. Rosjanie chyba uważają, że w Polsce nie ma tego typu atrakcji, więc sądzili, że będziemy zachwyceni. Jak się domyślacie wrażenia nie zrobiło to na nas wcale. Pojawił się jeden miły akcent-Kopernik. Co prawda nie było nawet napisane co zrobił i skąd pochodzi, ale przynajmniej stało jego popiersie. Wycieczkę kończył pokaz, który przepełniony był propagandą. Ciągle była mowa o potędze Rosji w kosmosie i o tym ile to oni odkryli. (w sumie to może nie propaganda, a zwykła pycha?). Po powrocie połaziliśmy po mieście i spotkaliśmy się z koleżankami jednego z naszych. Miło było porozmawiać z kimś, kto mówi po polsku mimo, że jest tutejszy. Popiliśmy w miłym towarzystwie w parku, przy okazji poznaliśmy nowych ludzi, z którymi graliśmy w pingponga. Załapaliśmy się też na pokaz tańczących fontann. Chill, luz i zero spiny, idealny wieczór.

Wtorek - 26.07 

Rzeka

Muszę przyznać, że o ile znam rzeki w miastach zachodu, o tyle nie wiedziałem, że taka duża rzeka płynie przez Moskwę. MADI zaprosiło nas na statek pływający po rzece, z którego widać najważniejsze zabytki miasta. Atrakcja z tych, które warto zaliczyć, żeby się odchamić i sprawnie zwiedzić Moskwę. Poza tym wszystkim co widziałem już wcześniej zobaczyłem jeszcze sporo nowego. Jedna z ciekawszych miejscówek to stadion Łużniki. Teraz jest przebudowywany na MŚ w 2018, ale robi wrażenie. Jest potężny. Co ciekawe na drugim brzegu rzeki znajduje się skocznia narciarska! Dla mnie to trochę dziwne, ale ok. Jak chcieli skocznię, to mają skocznię :D. Udało porobić się sporo zdjęć, pogoda dopisywała-dzień uważam za udany.

Środa - 27.07 

Nocne zwiedzanie

Środa mijała przede wszystkim na oczekiwaniu do wieczora i rozmowach, że powrót do Polski coraz bliżej. Na noc zaplanowane było zwiedzanie Moskwy z polskojęzycznym przewodnikiem. Dlaczego w nocy? Z kilku powodów, po pierwsze w dzień korki są zbyt duże, po drugie miasto nocą ma swój urok, po trzecie w nocy jest mniejszy tłok wszędzie tam gdzie byliśmy. Ogólnie wyjście było bardzo fajne, ale dlaczego na sam koniec? Większość z tych miejsc, które nam pokazano widzieliśmy już kilka razy, a informacje przekazywane przez panią przewodnik mimo, iż były ciekawe to w znacznej mierze pokrywały się z tym co już wcześniej słyszeliśmy. Największe wrażenie robiła jednak panorama Moskwy z okolicy Uniwersytetu Łomonosowa. Piękne miejsce, ale rozbrajały mnie auta driftujące na rondzie przed uczelnią w środku nocy prawie jak na profesjonalnym torze :D 

Czwartek - 28.07 

Pożegnanie 

Z chłopakami zaplanowaliśmy, że czwartek to ostatni dzień imprezy w Moskwie. Piątek miał być wolny, ale już bez szaleństw, bo w sobotę wyjazd, więc w czwartek ostatnia szansa na zabawę. Wieczorem ochoczo ruszyliśmy do Szefa. Co prawda wszystko miało zacząć się wcześniej i wyglądać inaczej, ale po kilku "Fajitkach" i tak nie miało to znaczenia. Poznaliśmy tam kilku nowych znajomych, m.in. z Sri Lanki. Później poszliśmy do parku. Była z nami jedna dziewczyna, w dodatku ze swoim chłopakiem, ale i tak ona skupiała na sobie większość uwagi. Ja wciągnąłem się w wir poznawania kultur i długo rozmawiałem z Hindusami. W pewnym momencie pojawiła się nawet policja, ale nie specjalnie wiem o co im chodziło. Chwilę później byłem już grzecznie w akademickim łóżku. Co tu wiele gadać, zacna moskiewska impreza, ja wiele takich nie zaliczyłem, w przeciwieństwie do moich współtowarzyszy :D

Piątek - 29.07 

Szef

Pożegnanie było już za nami, ale jak można nie odwiedzić Szefa! Początkowo go nie zastaliśmy, ale później się on pojawił. Wywołaliśmy zdjęcie zrobione kilka dni wcześniej i daliśmy mu je jako prezent. Okazało się, że ten gest z naszej strony bardzo go wzruszył. Zaprosił więc nas na zaplecze. Tam postawił zacne trunki i coś, co było nadzwyczaj smaczne, ziemniaki z mikrofali. W smaku praktycznie jak ziemniaki z ogniska. Impreza trwała dość długo, a w jej trakcie nie brakowało śpiewów i śmiechu. Ostatecznie w dobrych humorach trafiliśmy do pokojów. Aż szkoda, że to już koniec, ale tęsknota do domu była tez już ogromna.


Sobota - 30.07 

Powrót

Co tu wiele gadać, pakowanie, sprzątanie i podróż do domu. Tym razem nikt nie został na lotnisku w Warszawie. Wreszcie spotkanie z bliskimi.

Podsumowując, Rosja (a może tylko sama Moskwa) zaskoczyła mnie w każdy możliwy sposób. Po pierwsze ludzie są tam niesamowici. Nieprawdą jest to, że Rosjanie nie lubią Polaków. Traktują nas jak swoich przyjaciół, niezależnie od tego co mówią media. Tęsknią za naszym jedzeniem, które wcześniej regularnie trafiało na ich stoły i głównie z tego nas znają (więc mają o nas bardzo dobrą opinie w stosunku, co teraz jedzą). Po drugie Moskwa jako miasto jest wielka. Mnóstwo w niej przepychu, ale widać też sporo biedy. Widoczna jest duża różnica między ludźmi bogatymi, a zwykłymi mieszkańcami. Poza tym ceny są sporo wyższe niż w Polsce, mimo, że średnie zarobki niższe, ale tam działa zasada, że zarabia się 1000, wydaje 2000, a odkłada 3000 ;) Ludzie potrafią sobie radzić z problemami podobnie jak w Polsce. Wszędzie jest też wielu obcokrajowców i to z różnych stron świata. Zaskakująca była też liczba karaluchów w pokojach, ale coś musiało zrównoważyć zachwyt nad miastem. :) Polecam każdemu wybrać się do Rosji, bo na prawdę to jest piękny kraj, a ludzie są otwarci (o ile potrafią rozmawiać po angielsku, ale po polsku też można się dogadać).